Transkypcja odcinka nr 92.

with Brak komentarzy

Zapraszam Cię na rozmowę z Kasią Zajączkowską z podcastu Odpowiedzialna Moda. 

Przy okazji zachęcam Cię do dołączenia do naszych SPOTKAŃ. Szczegóły znajdziesz TUTAJ. 

Jeśli masz ochotę wesprzeć mnie w tworzeniu podcastu możesz to zrobić poprzez platformę PATRONITE, albo dzieląc się tym odcinkiem choć z jedną osobą. 

Zachęcam Cię też serdecznie do dzielenia się własnymi przemyśleniami w komentarzu na stronie odcinka lub na Instagramie. Jeśli chcesz być na bieżąco z nowymi odcinkami oraz terminami spotkań zachęcam Cię do zapisania się na listę TUTAJ. 


 

PRZECZYTAJ CAŁĄ ROZMOWĘ

MOŻESZ JĄ POBRAĆ JAKO PDF TUTAJ

ODCINKA WYSŁUCHASZ TUTAJ


 

Cześć, Kasia.

Cześć.

Pierwsze, bardzo konkretne pytanie. Czy możesz trochę nam opowiedzieć – to jest na twojej stronie i to jest też w twoim podcaście mocno wyczuwalne, ale ja tak cię zapytam o to – skąd się wziął pomysł na podcast „Odpowiedzialna moda” i jaka była z tym historia związana?

Wiesz co, to jest tak, że faktycznie kilka wątków tu jakby się spotkało i takich kilka rzeczy zaowocowało powstaniem tego podcastu. Po pierwsze to, że bardzo dużo lat spędziłam w branży mody i od jakiegoś czasu coraz częściej dostrzegałam, że coś w tej branży nie styka. Pracowałam już w korporacjach, pracowałam w małych polskich firmach, czyli miałam doświadczenie w tej produkcji zagranicznej, takiej zamorskiej – Chiny, Indie i tak dalej. Potem przez wiele lat pracowałam z firmami, które szyły lokalnie, ale jednocześnie – ponieważ też już od ponad dwunastu lat współpracuję z Krakowskimi Szkołami Artystycznymi i jestem wykładowczynią SAPU, tam uczyłam projektowania ubioru właśnie od tej takiej strony praktycznej – no to cały czas też w naturalny sposób się tą branżą interesowałam od różnych stron. No i parę dobrych lat temu te informacje o odpowiedzialnej modzie i o problemach na różnych poziomach, jakie mamy z modą – raczej może jakie moda ma ze sobą – zaczęłam czytać. To nie były na początku jakieś specjalnie fascynujące rzeczy, bo to były jakieś raporty, jakieś długie wywody fundacji. Bardzo merytoryczne, mądre, ale miałam wrażenie, że skoro nawet mnie trochę to nudzi, i trochę mi to ciąży, i takie jest mało przystępne, to myślałam: „Kurczę, kto przez to ma siłę i czas się przebijać?”. To był taki jeden aspekt, że wydawało mi się, że za mało można o tej odpowiedzialnej, etycznej modzie dowiedzieć się w taki sposób, powiedzmy, bardziej bezpośredni. Taka myśl we mnie dojrzewała.

Drugi oczywiście temat to było to, że jako wykładowczyni lubiłam się takimi ciekawostkami dzielić, ponieważ Test Gallupa wykazał – w sumie nie tak dawno go sobie zrobiłam – że ta Odkrywczość, jakieś takie wizjonerstwo to jest coś, co mam w top 5…

A podzielisz się, jaki masz rozkład, bo bardzo mnie to interesuje?

Tak, tak. Wiesz co, pierwszy jest Input, czyli Zbieranie informacji, ale to jest po prostu taki mój Śmieciarz. 

Mam go na trójce.

No, bo tu w ogóle dochodzimy do takiego jeszcze innego tematu, kiedy ja po prostu pomyślałam sobie – trochę też zmuszona przez okoliczności życiowe – że pora przemyśleć taką swoją drogę zawodową. No ale dobrze, wracajmy do tego top 5. Pierwszy jest Input, czyli to Zbieranie wiedzy, drugi jest Wizjoner, czyli Futuristic, na trzecim jest Aktywator, potem jest Odkrywczość i na piątym jest Komunikatywność. No, ale potem też dalej idzie Strateg, Intelekt, Czar, Empatia, Uczenie się, właśnie ten Learner i tak dalej. Więc generalnie ten mój Input, ten mój Zbieracz, Śmieciarz działał tak, że po prostu rzucałam się tak dosyć intensywnie na wszystkie takie informacje i był taki moment, że zobaczyłam, że mi trochę od tego puchnie głowa. I wtedy pomyślałam sobie, że może to jest taki moment, żeby to zbierać nie tylko na potrzeby zajęć ze studentami, ale żeby może zbierać to też tak, żeby to posłać w świat. 

Najpierw pomyślałam o blogu, ale bardzo szybko odkryłam, że siedzę parę dobrych godzin, żeby sklecić jeden tekst, a tak naprawdę ja sama już nie czytam blogów. I pomyślałam sobie: „Kurczę, jak ja mam odnaleźć się w medium, którego sama nie używam? Po czym ja poznam w ogóle, czy to jest fajny blog, skoro ja sama nie czytam żadnych blogów, może poza tym jednym i to też sporadycznie?”. I pomyślałam sobie: „No dobra, ale za to słucham podcastów”. Słucham podcastów i jestem zakochana w tej formie dowiadywania się o świecie. Czasem to jest rozrywka, a często to jest po prostu taka potężna dawka jakichś inspiracji, no i pomyślałam sobie, no to może tak. A że zbiegło się to z taką zmianą zawodową, gdzie po kilku latach pracy jako główna projektantka nagle się z tą pracą pożegnałam, a właściwie to praca pożegnała się ze mną. I zawsze to jest taki cios w splot słoneczny. Oczywiście to nam może bardzo szybko i skutecznie zaorać głowę i poczucie własnej wartości, a ja postawiłam tutaj – jak nie ja i jestem z tego bardzo dumna – bardzo szybko sobie to przeanalizować tak trochę bardziej obiektywnie. Czyli powiedziałam sobie: „No dobra, wyniki były, zespół był fantastyczny, nie mam takich przesłanek, które mówią o tym, że dałam ciała i wylatuję, bo nic o tym nie wiem i nic nie umiem”. Nie będę już – obiecałam to sobie – nie będę już wchodziła w te przyczyny i co dalej wykminiłam, bo to jakby nie jest o tym. I w ogóle pomyślałam sobie, że w zasadzie ja długo miałam potrzebę tłumaczenia się z tego i naświetlania wszystkich okoliczności tego rozstania. Teraz już w ogóle nie mam takiej potrzeby, bo bardzo szybko zaczęłam o tym myśleć tak: „OK. Czy od kilku lat myślałaś o tym, że ci coś nie styka? Tak. Czy bałaś się sama odejść? Tak. W związku z tym możesz uznać, że to jest dar z nieba. Yes”. No i zaczęłam bardzo szybko – ten zeszyt, który mam przed sobą, do którego sięgałam, żeby te talenty odczytać, to jest zeszyt, który ja założyłam właściwie dzień po moim wypowiedzeniu, a ten zeszyt zaczęłam prowadzić jakieś dwa tygodnie wcześniej i pierwsze pytanie, jakie sobie tutaj zapisałam, było takie: „Czy odejść z pracy?”.

Jaka magia! Tak nawet, wiesz, jak człowiek analizuje to sobie już po czasie mocno, poza tymi emocjami i widzi te kropki, które łączy zawsze z tyłu.

Więc miałam taki pusty zeszyt A4 i pierwsza strona wyglądała tak: „Czy odejść z pracy?” i trzy pytania: „Czy to, co robię, jest tym, co kocham robić?”, „Czy jest coś, co robię wybitnie dobrze?” i „Czy jest coś, w czym firma potrzebuje wybitnie dobrej osoby?”. To były pytania, które znalazłam gdzieś tam, i ja sobie to tu zapisałam, i dwa tygodnie później już…

Miałaś na nie odpowiedzi.

Dwa tygodnie później stwierdziłam: „OK, no to teraz mam dwa wyjścia – mogę bardzo szybko wrócić na rynek pracy jako etatowy pracownik”. Co jakiś czas headhunterzy się do mnie zgłaszali i proponowali takie rekrutacje. Tylko że ja już trochę wiem, jak wygląda praca w małych firmach, w dużych firmach, jako product manager czy managerka, jako główna projektantka, jako projektantka – ja to już wszystko wiedziałam i niestety nie czułam, że to jest dokładnie to miejsce, w którym ja chcę być przez następne kilka czy kilkanaście lat. Więc pomyślałam sobie OK, wrócić mogę zawsze, na razie mogę więcej uczyć w związku z tym, więc to też nie jest tak, że jestem bez pracy. Bo zawsze sobie to jakoś łączyłam z nauczaniem – byłam jednocześnie wykładowczynią i projektowałam w firmach – tylko po prostu zmieniało się na suwakach: im bardziej wymagająca praca, tym mniej było mnie na uczelni. Teraz wiedziałam, że będę mogła angażować się bardziej, co szkoła, na moje szczęście, przyjęła bardzo dobrze i od razu mogłam być o to spokojniejsza. 

Choć oczywiście w międzyczasie życie mnie wystawiło na próbę i firma, nie wiedzieć skąd, i tak zgłosiła się do mnie, miałam taki jeszcze epizod współpracy, ale już na innych warunkach. Pomyślałam sobie, że to już pora na mnie. I już tak zupełnie skrótowo, stwierdziłam, że ja teraz chcę zobaczyć, w którym miejscu ja jestem teraz, czyli jakie są… Stąd na przykład zrobiłam ten test, żeby sobie sprawdzić, no dobra, jakie są te moje mocne strony, czym ja mogę konkurować, w ogóle, co ja chcę robić, co ja umiem robić, co mnie będzie cieszyć. Z całej tej gwatmaniny postanowiłam, że to będzie taki mój trochę rok na próbę – spróbuję wyjść do świata, podzielić się tym, co mi tam w głowie gra. No i bardzo szybko pomyślałam, że powinnam coś o tej branży opowiedzieć, bo niewątpliwie, już zupełnie obiektywnie, po kilkunastu latach pracy ja co nieco o niej wiem. Pomyślałam sobie, że może to będzie dla kogoś ciekawe i interesujące. No i na moje szczęście okazało się, że tak.

A sama nazwa „Odpowiedzialna moda” wzięła się z mastermindu. To była też taka ścieżka. Bardzo szybko pomyślałam, że powinnam się pozderzać myślami z innymi osobami, które może też są na jakimś zawodowym zakręcie. No i, wiesz, tak to się zaczęło składać jakoś w całość. W grudniu rok temu zaczęłam prowadzić bloga, a już w marcu wiedziałam, że chyba chciałabym nagrać niektóre moje wpisy i wrzucić je w audio i tak to się zaczęło. Teraz, rok później, widzę, że jakoś to hula, no i bardzo mnie to cieszy, a przy tym wszystkim jeszcze pojawiają się jakieś inne rzeczy. Ale może, ponieważ nie ma to być monolog, więc chyba wezmę wdech i dam ci zadać jakieś pytanie 😊.

Wiesz co, bardzo jest mi bliskie to, o czym mówisz. I tutaj pojawiło mi się, zupełnie na marginesie, takie pytanie, ale związane z tym. Czy miałaś, czy odkryłaś takie też przekonanie siedzące takiego połączenia własnej wartości z pracą dla dużej firmy? Bo ja bardzo długo się borykałam z czymś takim, że… Nawet do dzisiaj to widzę, strasznie mnie drażni, jak ktoś mnie pyta, co ja robię. Zwłaszcza jak mnie pyta po tym, jak był na stronie podcastu. Bo denerwuje mnie, że muszę ludziom tłumaczyć, że robię podcast, że to, co widzą jakby: O! Już jest! Pogadałyśmy przez telefon i to jakoś magicznie się rozrasta. Sama wiesz, ile jest pracy przy tym wszystkim. Oczywiście ona może być mniejsza lub większa. I gdzieś zawsze sobie myślę: „Człowieku, a jakbym ci powiedziała, że pracowałam dla dużej marki, to mnie wtedy przed tobą postawi? Wtedy mam prawo?”. Nawet kiedyś moja przyjaciółka mi napisała: „Wiesz, napisałabyś na tej stronie coś więcej, co robisz, no bo ludzie mogą pomyśleć, że jesteś taką pańcią z dzieckiem, co nagrywa, bo nie ma co robić”. I myślę sobie, mam w sobie taką złość, że nadal poprzez ten pryzmat pracy bardzo mocno, bardzo często musi iść za nami jakaś informacja, że jestem tym i tamtym. Nie wiem, czy się też z jakoś z tym borykałaś, utożsamiałaś?

Tak, tak. Ja myślę, że w ogóle, wiesz, te zmiany zawodowe nie byłyby dla nas takie bolesne i trudne, gdybyśmy nie definiowali się jakoś przez pracę. Miło mi było myśleć o sobie, że jestem najmłodszą product managerką w firmie, kiedyś tam. Nawet pamiętam, że koleżanka, która też pracowała ze mną w tej firmie, to ona w ogóle zwróciła na to uwagę, że wow, już przed trzydziestką i tak dalej. I wiesz, oczywiście, że za dobrą pracą idą dobre pieniądze. Ja mam takiego fizia na punkcie też finansowej niezależności. W ogóle niezależnie od sytuacji rodzinnej po prostu lubię mieć swoje pieniądze. W związku z tym pracowałam zawsze. Pracowałam na urlopach wychowawczych, jak się taki zdarzał, to ja cały czas byłam aktywna, cały czas, jeśli to nie był powrót na etat, to właśnie była uczelnia albo też jakieś zlecenia. 

Ale jednocześnie odkryłam takie przekonanie w sobie, że ja taką prawdziwą pracą nazywam to, co jest na etacie czy na części etatu. To było też dla mnie takie wow! Dlaczego ja tak myślę, skoro ten dochód może z bardzo różnych trafiać do nas źródeł? Dlaczego ja o zleceniach czy jakichś warsztatach nie myślę w kategorii pracy? Odkryłam, że to jest trochę tak, że te rzeczy przychodziły mi łatwiej, one mnie bardziej cieszyły. A praca – mimo wszystko mamy często wydrukowane – że to jest jakiś taki znój, jakiś taki może kierat. Ja z tym znojem to mam tak, że jednocześnie cały czas wierzyłam, że praca powinna nas cieszyć, bo wtedy jesteśmy w tej pracy lepsi. I jednocześnie w drugą stronę, że jesteśmy bardziej wydajni, gdy robimy to, co naprawdę lubimy, bo wtedy wpadamy na fajne pomysły, wtedy możemy się rozwijać. I wiesz, ja miałam w różnych moich wcześniejszych pracach – myślę, że nie jestem tutaj odosobniona – takie poczucie, że bardzo często to stanowisko bardziej nas ogranicza, niż rozwija, że my gdzieś za rogiem mamy inne pomysły, ale wtedy mówimy: „Nie, od tego to jest w ogóle tam Basia – ty możesz tylko od A do C, a od D do E pomysły daje ktoś inny”. A wiesz, jak masz tego Wizjonera i Odkrywcę w pierwszej piątce…

Wiem, wiem, bo mam go na jedynce. Nie Wizjonera, tylko Odkrywcę, więc…

…to ja nawet jako wykładowczyni nie byłam w stanie powtarzać swoich ćwiczeń dwukrotnie, bo ja cały czas mam ochotę coś zrobić inaczej, coś innego przeczytam, jakaś nowa książka mi wpadnie i po prostu wiecznie ryję w tych swoich notatkach, zmieniam te prezentacje i mówię o czymś inaczej albo robię nowe zadania. Zawsze mi się wydawało, że praca projektantki ubioru – generalnie idealnie, bo to powinno być odkrywanie, wymyślanie – ale bardzo często się okazuje, że to jest bardzo mocno według takich schematów, a ze schematami też nie jest mi do końca po drodze. Tutaj po prostu: „Dzień dobry, jestem Wodnik”, więc wolność i te sprawy. A zawijając znowu do twojego pytania – ja myślę, że tak, dlatego właśnie utarta pracy czy zmiana pracy to jest czasem trochę jak zmiana tożsamości, bo my naprawdę możemy się poczuć inną osobą, kiedy z pozycji – to będziemy teraz obserwować przez to, że zmienia się drastycznie rynek pracy i ktoś, kto miał super firmę i mógł być panią prezes, nagle będzie musiał iść i zatrudnić się gdzieś, i zostać na przykład asystentką, sekretarką, i to naprawdę będzie robić ludziom kuku, jeśli myślą sobie, że jestem tym, co mam w CV. No to jest ciężkie.

Ta tożsamość właśnie z tą pozycją, a nie jakby odseparowanie tego i odłożenie. Praca to są przede wszystkim pieniądze, po drugie realizacja siebie właśnie i te dwa komponenty mogą sobie grać w bardzo różnych strukturach, no nie?

Tak. Wiesz co, ja pamiętam jakiś taki idiotyczny żart, który kiedyś zrobiłam dawno, dawno temu, mając chłopaka, który studiował, a ja już pracowałam. On był trochę ode mnie młodszy. I pamiętam, jak poznawałam jego znajomych i oni pytali, co ja robię. I ja – nie wiem, co mi strzeliło wtedy do głowy – ale powiedziałam, że sprzedaję ryby w Auchan, czy w jakimś innym, że na rybnym pracuję. I tak się wkręciłam wtedy, że ja opowiadałam, że no, najgorsza to ta Wigilia, ucinanie głów tym karpiom… Po prostu nie wiem, co mnie napadło, ale wiem, że ten mój chłopak następnego dnia – a nie przysłuchiwał się tym naszym rozmowom – on mówi: „Słuchaj, nie wiem, co ty im powiedziałaś, ale są tak zachwyceni, że w ogóle pierwsza jakaś normalna laska…”😊 

I to tak à propos tego, że czasami jest fajnie zrobić sobie jakiś taki mentalny eksperyment i pomyśleć sobie, czy to by naprawdę był jakiś dramat, jakbyśmy robiły coś innego, gdzie indziej. Po prostu wymyślić sobie jakąś alternatywną rzeczywistość i nie wartościując, czy to lepiej, czy gorzej, jaki prestiż za tym idzie, jaka idzie za tym kasa i wszystko inne. Oczywiście to jest trochę tak, że inaczej cię będą odbierać jako barmankę, gdy masz dwadzieścia lat i studiujesz filozofię, a inaczej, jak masz lat czterdzieści pięć i robisz to od wielu lat. Ale znowu, czy za tą definicją, czy za tą odpowiedzią od razu mamy rozszerzenie pod tytułem szczęśliwa-nieszczęśliwa, spełniona-niespełniona. Znam tyle dziewczyn, które są na wysokich stanowiskach, zarabiają kupę kasy i są głęboko nieszczęśliwe, i w pracy, i w życiu prywatnym, że naprawdę może pora się trochę inaczej definiować, nie tylko w ten sposób. No to trochę tak, jak definiowanie się przez pryzmat urody – to też jest bardzo grząski grunt, bo nic nie trwa wiecznie i potem chyba tym większe są te dramaty, tym trudniej się jest potem odnaleźć. 

Ale jakby pełna zgoda i zrozumienie, że to nie jest coś łatwego, bo tyle czasu spędzamy w pracy, że to jednak… Nawet jak poznajemy kogoś, to prędzej czy później pada pytanie: „Co robisz? Czym się zajmujesz?” i jakby z automatu może jesteśmy bardziej zaciekawieni, jak ktoś mówi: „No wiesz, jestem fizykiem jądrowym”, a może będzie inaczej, jak ktoś powie: „No, jestem malarzem pokojowym”. Mimo że nie wiemy nic ani o jednym, ani o drugim – ten malarz może mieć fantastyczne pasje. Ja uwielbiałam za to serial „Przystanek Alaska” – nie wiem, czy go znasz, ale tam każdy…

Znam, ale nie oglądałam akurat.

Tam każda osoba miała jakąś drugą, fascynującą historię. Ktoś, kto z pozoru wydawał się postacią drugoplanową, nagle dostawał swój odcinek i dowiadywaliśmy się, że on tam, nie wiem, po nocach coś rzeźbi, struga, w ogóle był muzykiem. Nie pamiętam szczegółów, ale pamiętam, że oglądałam to i myślałam sobie: „Tak, to dokładnie tak jest. Jak poszukać głębiej, to mamy takie swoje warstwy, jak cebula, tylko ważne, żeby nie zostać po prostu, nie kręcić się wokół ludzi i nie oceniać ich po tej łupinie”.

No. Ale to jest też trudne. Powiem ci, mi jakby trochę otworzyło oczy, jak wyjechałam i pamiętam też pierwszą taką styczność w Irlandii, gdzie chodziłam na kurs językowy i ten nauczyciel – bardzo przystojny, muszę powiedzieć – on taki był właśnie… Uczył, uczył i tak jakoś kiedyś wyszło z konwersacji i on mówi: „Tak naprawdę jestem pisarzem, a tu sobie tylko dorabiam”. I jakby takie to było dla mnie, wiesz… Otworzyła się taka inna przestrzeń dla tego człowieka. A z drugiej strony potem, jak przyjechałam do Niemiec, za granicą w ogóle w języku angielskim to jest określenie „stay at home mum” – jest to taki okres w twoim życiu, masz prawo do tego, to nie nazywa się zaraz „jestem kurą domową”. Nie musisz być na urlopie macierzyńskim, wychowawczym, który wcale nie jest urlopem. Więc tutaj jakoś tak gdzieś w przestrzeni, w przedszkolu mojej córki, to było łatwiejsze też. 

Natomiast z drugiej strony na przykład się złapałam na tym, że ja miałam problem powiedzieć – jeszcze jak na początku pisałam blog, potem doszedł podcast – że ja bloguję, bo miałam takie poczucie, że to robią nastolatki. Jeszcze, wiesz, bloguję pod pseudonimem Arabella O’Baker 😊. I być może stąd wynikało też takie moje na pytanie „Co robisz?” jakieś takie „No wiesz, coś tam piszę…”. Nie, nie mam czasu na Netflixa, bo wracam do domu szybko. Znalazłam też takie swoje osoby tutaj, które też… Mam jedną przyjaciółkę tutaj, która pisze książkę i połączyła nas Marie Forleo właśnie i te wibracje, więc swoich ludzi można znaleźć. Ale myślę sobie, że to utożsamianie się z tym wszystkich, to jest bardzo trudne, dlatego zawsze mnie ten temat fascynuje. I o ile nie lubię takiego upraszczania tematu, że na etacie jest źle – bo teraz tak jest: skończ z etatem, wolność po prostu, mobilność, jedź na Fuerteventurę – taki mały przytyk – bo możesz. Po prostu pracuj, skąd chcesz, a pieniądze spadną z nieba. Bo te wszystkie rzeczy się łączą z różnymi też takimi czarnymi punktami i teraz myślę, że cały świat odkrywa, że praca z domu też ma swoje minusy, że to nie jest takie wow! po prostu pracować sobie z domu…

I nie chodzi tu tylko o bliskość lodówki.

Tak, tylko jakby ta higiena psychiczna i tak dalej. To, co pracodawcy zapewniają tym biurem i ta wspólnota, nazwijmy to tak ładnie. W każdym razie to jest dla mnie też bardzo ciekawy wątek, móc porozmawiać i pogrzebać trochę w tych autentycznych historiach, gdzie ktoś, tak jak ty, opowiada szczerze o tej swojej historii i o tym, jak to się zrodziło, jak to się zaczęło. Bo myślę sobie, że chyba coraz częściej szukamy tego takiego po prostu Świętego Graalla pod tytułem „moja praca moją pasją” i będę najlepszy i będę mistrzem. A z drugiej strony to takie zderzanie się, że mistrzami zostaną nieliczni, statystycznie. Ja też pamiętam – taka długa dygresja, zaraz skończę – ale kiedyś na sylwestra, nie tego, tylko 2019 roku, mąż mojej przyjaciółki zapytał mnie, co ja robię. I ja już tak powiedziałam, że robię podcast, a on: „A, podcasty! Ja słucham Joe Rogana, a ty ile masz odsłuchań na miesiąc?”. To było jeszcze przed tym wielkim transferem Joe Rogana i tymi milionami. Ale pomyślałam sobie: to tak, jakbyś spotkał jakąś aktorkę z teatru lokalnego i powiedział: „A, te aktorki! No znam – Angelina Jolie”.

No.

Ale to też pokazuje jakieś przekonania, co się łączy, no bo przecież aktorem jest każdy, kto występuje, nie tylko Angelina Jolie. 

No, ale wiesz, czasem chyba się chce tak kogoś sprowadzić do parteru. Moja córka też do mnie mówi: „No, a ile masz tych subskrypcji? A jest taka dziewczyna, co ma sto milionów”😊. „No tak, kochanie, a są tacy, którzy mają dwadzieścia przez trzy lata. A ty ile masz?”.

No tak, ale od czegoś się zaczyna. Też nigdy nie wiadomo tak naprawdę, śledząc te wszystkie kariery.

Poza tym naprawdę wydaje mi się, że może też pora patrzeć na coś innego, niż tylko statystyki i liczby, bo fajnie jest dostrzec, co za tymi subami czy za tymi wyświetleniami jest. Bo jakby dostaję wiadomości, że ktoś mi mówi: „Kurczę, ale wiedzą się pani dzieli. Zaczęłam inaczej patrzeć na swoją szafę, wprowadziłam to, to, to i to”. To myślę sobie, że OK, to nie jest takie słuchanie, żeby się ponabijać z mojego „yyy” czy „eee”, tylko komuś to coś robi. I potem, jak tych głosów jest jeszcze kilka, i w ogóle to, że komuś się chce, wiesz, usiąść, napisać, napisać coś dobrego, podzielić się, wejść w jakiś krótki dialog, rozmowę, no to to jest naprawdę coś tak krzepiącego, że myślisz sobie: „OK, no to to ma sens. To jest mój taki kawałek zmiany, którą robię”. 

Bo ja faktycznie – jakoś tego tutaj nie wywołałam – ale w tle tych wszystkich działań jest jeszcze cała moja złość na to, co my w ogóle robimy ze światem, na kryzys klimatyczny, na opieszałość rządów, w ogóle na całą breję, w jakiej jesteśmy, jeśli chodzi o klimat, o przyrodę, o naturę i tak dalej. I tutaj, żeby mnie nie dopadła ta depresja klimatyczna i takie oczekiwanie na to, że będzie tylko gorzej, nauczyłam się  albo zostałam przekonana, między innymi przez książkę Rebekki Solnit „Nadzieja w mroku”, że każdy z nas ma jakieś takie swoje mikro-poletko wpływu, i jak się na czymś znamy i możemy coś zmienić na lepsze w tym swoim obszarze, to to będzie najskuteczniejsza forma, mówiąc już patetycznie, robienia dobrej roboty, też w szerszym kontekście. Czyli w tym wszystkim, mimo wszystko, nie chodzi tylko o ten koniec mojego nosa, tylko jeszcze o to, żeby robić coś, co może jakiś mieć mały wpływ, ale jednak dobry wpływ, w jakąś zmianę, w którą wierzę. Tutaj jakby, wiesz, jak zbiega się to, że w czymś jesteśmy dobrzy, że coś lubimy i że ta nasza działalność może zrobić coś fajnego i gdzieś podsyłamy to dalej, to dla mnie już jest wystarczająca motywacja, żeby mi się chciało, żebym miała to swoje, wiesz, słynne why? Dlaczego? Dlaczego to robię? No dlatego, że lubię, że umiem i że uważam, że jest to potrzebne, że może się przydać i jak jeszcze dostaję taką informację zwrotną, to tym chętniej działam dalej.

To jest bardzo ważne. Nawiązujesz już do kolejnego tego wątku i mam tu teraz taki rozstrzał myśli, za którą się złapać najpierw, nie chcę tego tak sumować. Natomiast poruszyłaś kilka bardzo, bardzo ważnych wątków. Tak sobie wylistuję, może nam się uda w to wejść, może nie. Z jednej strony o tej nadziei chciałam z tobą porozmawiać szerzej, ale z drugiej strony rodzi mi się taki wątek – bo ja pamiętam, odsłuchiwałam ten twój odcinek właśnie, który nagrałaś o nadziei, i mocno się do niego odniosłam też, zapraszając cię do tej naszej rozmowy właśnie – bo ja mam ciarki na plecach za każdym razem, jak słyszę kogoś, kto idzie w taki idealizm, ale taki, nazwę to, autentyczny idealizm. Czyli to nie jest ten taki, nazwijmy to, amerykański, wyszlifowany idealizm, który też jest metodą marketingową. Ty mówisz tutaj o swoim why? Moje why? Jest takie, że branża rozwoju osobistego, w którą weszłam jako klientka… Brakuje mi, nie tyle powiem, że rzetelności, bo w wielu aspektach to są rzeczy nie do uchwycenia, ale jest tak ważka granica między manipulowaniem ludźmi i zarabianiem na ich problemach i niedostatkach, a realnie służeniem ludziom i zarabianiem na tym. Bo generalnie ja też jestem za tym, żeby każdy zarabiał pieniądze na swojej pracy. Że brakuje mi ciągle takiej przestrzeni, w której rzeczywiście ludzie mogliby się poczuć bezpiecznie, mogliby wejść i przyjść, i z jednej strony być bezpieczni ze swoim idealizmem właśnie i z tym takim poczuciem, że chcesz, żeby było dobrze, chcesz, żeby było fajnie. 

Ja to nazywam wysoką wrażliwością, bo mi się to łączy z wysoką wrażliwością, mam wrażenie, że osoby wysoko wrażliwe naturalnie lepiej czują się w środowisku, gdzie wszystko dobrze funkcjonuje. Bo my jak nie działa, czy jest źle, czy jest „kicha” między nami, są złe emocje, odczuwamy to jakby bardzo mocno. Natomiast z drugiej strony właśnie, żeby to nie szło w taką naiwność, żeby to nie szło po takim stromym już oblodzonym zboczu, gdzie jak się złapiesz na to i ktoś podłapie tą twoją chęć, to już pojedzie po prostu, popchnie cię po tej górce – bo to się też niestety zdarza, zdarza się jakby najlepszym. No nikt nie jest Jezusem. Dla mnie film „Bardzo Dziki Kraj”, historia kariery Osho w Ameryce, którego książki namiętnie wcześniej czytałam, no bardzo, bardzo mi jakby gra z tym tematem. I właśnie tutaj o tej nadziei chciałam z tobą porozmawiać w taki, z jednej strony idealistyczny sposób, bo mi się to podoba, że podgrzewamy sobie ten ogień takiego, że możemy chcieć zmieniać świat na lepsze, nie musimy się tego wstydzić, możemy się tak komunikować, a z drugiej strony nie ma się co z nas podśmiechiwać 😊. Bo my też stoimy dwiema nogami na obcasach i nie z nami te numery.

Wiesz co… Rozumiem, że pytasz mnie teraz o tę nadzieję, tak? 

Tak, tak, właśnie. Zostawiłam przestrzeń, jakbyś chciała coś jeszcze dodać, natomiast rzeczywiście pytanie było o to, co tobie pozwala rozpalać tę nadzieję na co dzień. Trochę o tym już mówiłaś, ale czy masz coś, co ci podgrzewa ten płomień tej takiej nadziei i też tego, żeby ci się chciało zmieniać na lepsze, żeby nie utonąć w takiej ogólnej beznadziei i podejściu, że kryzys i tak jest wielki, nic nie zrobimy i tak dalej, i tak dalej.

Wiesz co, no ja, żeby w ogóle móc działać i robić swoje – bo myślę, że największym wyzwaniem jest po prostu robienie swojego i ja miałam chyba najtrudniejszy moment wtedy, kiedy po prostu przedawkowałam tę taką wiedzę globalną, czyli, wiesz, załamałam się, że wygrał Trump, potem załamałam się wyborami w Polsce, właściwie wynikami wyborów w Polsce, i prezydenckich, i tak dalej. Załamałam się stanem demokracji, załamałam się stanem świata, ociepleniem, topniejącymi lodowcami, smogiem w Polsce, po prostu jakby…

A potem przyszła pandemia…

Tak, tak. Ale powiem ci, że paradoksalnie pandemia to już był nawet taki element, gdzie ja od razu dostrzegłam bardzo dużo nadziei. Bo ja sobie pomyślałam: „A, zobaczcie, zobaczcie, sprawdzicie, czy można nie latać, czy można zatrzymać tę fabrykę, która jest nie do zatrzymania, tę linię produkcyjną, gdzie po prostu każda minuta jest na wagę złota”. Ja tutaj miałam taki moment nawet jakiejś takiej chorobliwej radochy, że to wszystko stanęło. Może dlatego, że byłam bezpieczna. Oczywiście to zupełnie byłaby inna opowieść, gdyby zupełnie na początku ucierpiał ktoś bliski. Pamiętam, że kiedyś nawet weszłam w taką dyskusję, gdy moja koleżanka, która drżała o swoich rodziców, zresztą w wieku moich rodziców, i zaatakowała mnie: „Z czego tutaj się cieszyć?!”. I to naprawdę nie chodziło o to, że ja się teraz cieszę, że ludzie umierają i że jest ciężko, tylko próbowałam jakby zobaczyć, że może to być taki punkt zwrotny w świecie, gdzie my zobaczymy, co się da, mimo że wszyscy mówili, że się nie da. To była ta emocja. 

Ale zmierzam do tego, że można, uważam, nawet ja – gdyby dzisiaj ktoś mi chciał zapłacić za wprowadzenie siebie w stan głębokiej depresji i załamania nerwowego stanem świata, to myślę, że mogę to zrobić w kilka dni, naprawdę, mam swoje sposoby, żeby się tak dojechać informacjami rzetelnymi, że po prostu odechce się wszystkiego. Nic, tylko się położyć. Ja tam już byłam. Nie mówię, że byłam w depresji, ale na pewno byłam na tej granicy takiego myślenia, że: „O Boże, po co te moje dzieci na tym świecie? Za chwilę wszystko będzie jeszcze gorzej, fala migrantów zamieni Europę w pole bitwy…” Oczywiście te wizje, żeby była jasność, one dalej są realne, myśmy wcale tego nie odgonili, myśmy się tylko skupili na czymś bardziej pilnym typu pandemia. 

W ogóle jest mi bliskie takie myślenie, że to już nie chodzi o to, żeby teraz tę katastrofę klimatyczną zatrzymać. Raczej chodzi o to, żeby ją spowolnić i zobaczyć, jak my się możemy do tego zaadoptować. Bo my, żeby było jasne, i tak już mamy przesrane – jesteśmy w takim punkcie, gdzie ta proca, która nas za chwilę wystrzeli w niebyt, ona jest bardzo mocno już naprężona. Ja zobaczyłam w tej mojej działalności, poza takim efektem dla innych czy jakiegoś mikroświata, bo naprawdę nie chcę uderzać tu w takie tony pod tytułem „ratuję świat”, ale ja zobaczyłam, że to, że ja się skupię na czymś, na co mam wpływ, to mnie po prostu uratuje. Bo jeśli ja się będę wkurzać na Trumpa i na stan demokracji, a jedyne co mogę zrobić, to zaprotestować. Ja mogę wysyłać te petycje. Ja w ogóle miałam taki moment, że wydawało mi się, że ja cały czas nic innego nie robię, tylko podpisuję jakieś petycje. I ja mogę to robić, ale ja nie mam tutaj wrażenia, że ten mój jeden podpis to jest wszystko i to wystarczy. 

Więc jak zaczęłam sobie szukać takiego obszaru, gdzie coś jest zepsute, a ja trochę wiem albo mogę się dowiedzieć, jak psuć mniej albo jak ciutkę naprawić, no to idę w to. I to była taka odpowiedź – może to się nie wydawać jakieś specjalnie odkrywcze – ale dla mnie to było jakieś przełomowe. I jak wracałam w tym większym wymiarze zajęć do SAPU, do szkoły, to też wróciłam i porozmawiałam z panią dyrektor, że ja teraz o tej modzie chcę mówić trochę inaczej, i że to będzie już ta komunikacja, że nie jak być super trybikiem w korpo, tylko powiedzmy o tej modzie non-fiction. Ja to zawsze przemycałam, ale miałam wtedy wrażenie, że to jest jakaś krecia robota. I teraz nagle zobaczyłam, że no nie, to nie o to chodzi, że ja tutaj teraz chcę kopać dołki pod moimi byłymi korpo-pracodawcami, bo umiem też docenić te zmiany, które oni wprowadzają i wiem, że wcale takie duże machiny nie są zwrotne, to nie jest łatwo. Łatwiej jest być odpowiedzialną marką, jak się wszystko robi samemu, niż kiedy jest się wielką rozpędzoną sieciówą z milionem procesów, które są z gruntu już nie OK. To wymaga pracy, czasu, kasy i ja naprawdę to wszystko rozumiem. Więc to nie jest tak, że nie ogarniam, co to jest marża, co to są koszty stałe – kurczę, jestem też po ekonomii, żeby było śmieszniej. Więc od lat wszyscy moi pracodawcy umieli docenić to, że mam to biznesowe myślenie i dlatego wychodziłam też poza samo projektowanie ubioru, tylko często łączyłam, wskakiwałam też na takie stanowiska managerskie, gdzie trzeba było po prostu liczyć. I wydaje mi się, że nie jestem w jakieś takiej bańce, która chce, żebyśmy robili wszystko za darmo i rozdawali siebie, żeby zbawić świat…

I wrócili do czasów plemion.

Tak. Tylko po prostu, jeśli z tych czterdziestu trzech, czterech tysięcy odsłuchań kilka osób stwierdzi: „Kurczę, a może ja przeginam z tymi swoimi zakupami, może ja faktycznie zamiast te ciuchy wyrzucać do śmieci, mogę je odsprzedać albo mogę je wysłać kurierem „Ubraniom do oddania” i oni dalej przetworzą te śmieci?”. To są takie naprawdę rzeczy, które w pojedynczej skali nie znaczą tak naprawdę nic. To jest trochę tak, jak słomka, z której rezygnujemy, jest symbolem. To jest jakiś symbol. To nie jest coś, co nagle wywróci nasze życie do góry nogami, ale już to, że my zaczniemy od słomki, a potem się zastanowimy, czy my naprawdę trzy razy w roku czy cztery razy w roku musimy latać na egzotyczne wakacje. Tak trochę to po prostu sobie wyważajmy. Jeśli ja mówię wszystkim, że żyję less-waste lub zero-waste i noszę swoją torbę, ale potem lekką ręką oblatuję cały świat, no to sorry, no jaki to jest ten ślad węglowy?

To są super w ogóle skomplikowane i pogmatwane tematy, ale zawijam do brzegu w ten sposób, że ta nadzieja, że nie wszystko jeszcze stracone, i że się ogarniamy, i że się ogarniemy. Chcę być po prostu po tej stronie, która mówi: „Hej, ogarnijmy się!”, niż po tej stronie, która właśnie z jednej strony mówi: „O Jezu, już jest za późno. Jestem świadoma wszystkich fuckupów i niestety nie możemy już nic z tym zrobić, więc ja już nic nie robię”. Bo to jest dokładnie ten sam efekt, jak ludzie, którzy mówią: „Jakie ocieplenie? Patrzcie, ile śniegu jest teraz za oknem. W ogóle nie ma ocieplenie, nic się nie dzieje. A, pieprzenie…” Więc tak naprawdę, zobaczyłam, że jak ja będę w głębokim załamaniu stanem przyrody i w związku z tym załamaniem nie będzie mi się chciało ruszyć ręką, to jestem dokładnie w tej samej grupie, która mówi: „Weź się wyluzuj, żyj tak, jak żyjesz, póki możesz. Raz się żyje, hej!”

No, takie dociążanie do strony cięższej plus – tak sobie jeszcze pomyślałam, jak mówiłaś – nigdy nie wiesz, kto posłucha, czy jakby też, może tu mój taki marzycielizm będzie dodany…

Dajesz!

Ale ja, wiesz, lubię… Ale przypomina mi się ten mini-serial na Netfliksie „W głowie Billa Gatesa”, on się tak nazywał…

Aha, tak, tak.

…w którym tam była ta historia jakiegoś artykułu, który przeczytali właśnie Bill i Melinda Gates i który był takim triggerem do wprowadzenia ogromnych zmian. Czy tak, jak przypomina mi się jeden z autorów, który pisze takie bardzo specjalistyczne książki, który śmiał się, że chyba nikt poza Billem Gatesem nie przeczytał wszystkich jego książek. Ale to nieważne. On jakby sobie robi taki bardzo mocny research z tego i pomyślałam sobie wtedy, że to ma sens, że po prostu warto postawić na te swoje mocne strony i na to, co można zrobić, nie patrząc w ten taki defetyczny sposób i trochę też taki korporacyjny sposób tej takiej ekonomii, nazwijmy to, chciwości tak bardzo szeroko, że więcej, więcej, więcej i liczby, bo to jest właśnie ta pułapka, która też nas uziemia i też nas stopuje. Więc to, co mówiłaś w tym odcinku – ja dodam też w notatkach na stronie link do tego odcinka, bo on jest nie taki długi, jak ten nasz, ale… 😊

Co ja tam mówiłam, co ja tam mówiłam? 😊 

Ale jakby do mnie to bardzo mocno przemówiło. Chodzi o to, że ja bardzo lubię tego rodzaju, nazwijmy to, przekazy, tu brzydkie słowo content. Ale mierzi mnie content, w którym widzę, że ktoś używa modnych słów tylko dlatego, żeby się pod nie podpiąć. Dlatego tak, jak takie perły sobie wyławiam, jak ktoś zdobył się na odwagę – też jest odważne powiedzieć, co się myśli i co się czuje, a co nie jest być może najmodniejszą czy najbardziej trendy formą. Może moda na nadzieję zostanie. Chociaż ta książka Rebekki Solnit, o której powiedziałaś, ja ją czytam – powiem tak: czytam ją – to jest taka, bym powiedziała, książka, która się pojawia raz po raz i ona jest taką, bym powiedziała, no nie wiem, czy kultową pozycją, ale ona jest taką mocną pozycją. To już nieraz słyszałam czy ktoś powiedział, że ta książka sprawiła, że zaczęłam robić swoje i po prostu robię swoje i tego się trzymam.

Słuchaj, jak jesteśmy przy książkach, to zapytam cię jeszcze, czy masz jakieś inne ważne książki, pozycje, autorów, którymi byś się chciała podzielić, które tak mocno wpłynęły na ciebie, na to, co robisz, jak myślisz?

Wiesz co, ja zwykle czytam kilka rzeczy z takich bardzo różnych jakby obszarów. Jakbym miała wskazywać jakieś naprawdę przełomowe albo takie otwierające, to one są też jakby z różnych dziedzin. Bo z jednej strony jest to książka Kłosińskiego „Metoda tęczówki” i on tam na przykład opisywał różne metody zarządzania sobą w czasie, ale jak je dopasować też do siebie. I to było też bardzo ciekawe, bo po raz pierwszy ktoś tak bardzo fajnie wskazywał na to, że nie wszystko jest dla wszystkich. I że jak sobie z pewnymi rzeczami nie radzimy albo radzimy sobie gorzej, to jak sobie zbadać właśnie to, skąd to wynika i tak dalej. Więc to była też taka książka, po którą sięgnęłam wtedy, kiedy się zastanawiałam, w czym ja jestem dobra, w którą stronę iść, a może firma, a może jeszcze nie i tak dalej.

Fajna była też, z tego ostatniego okresu, książka Patta Flynna „Gotowi na start”, która, zwłaszcza w pierwszej części, pomogła mi tak trochę zebrać to, gdzie teraz ruszyć, bo on tam zachęca do tego, żebyśmy sobie przeanalizowali całą ścieżkę zawodową i zadaje różne pytania. Na przykład każe nam oceniać doświadczenia z danej pracy po kolei, jadąc chronologicznie. Na przykład: co było w tej pracy najtrudniejsze, a co było najfajniejsze? A jaki był nasz ulubiony moment i jakie mamy najsilniejsze wspomnienie? I nagle się okazuje, jedziemy sobie przez wszystkie te rzeczy, wydaje nam się, że to takie ćwiczenie może niespecjalnie odkrywcze, i nagle, jak już masz zestawione te różne doświadczenia – a jak się trochę żyje, to się trochę tych miejsc zaliczyło – i nagle się okazuje: „O kurczę, najlepsze wspomnienia mam, jak robimy coś razem z zespołem, na przykład, i świętujemy jakiś wspólny sukces po tym, jak zrobiliśmy coś nowego”. I tak dalej, i tak dalej. I myślę, że to jest też taka książka, którą mogę polecić takim osobom, dla których moment takiego zastanawiania się, czy na pewno robię to, co lubię albo czy jeszcze to lubię. Bo myślę, że my czasem też zapominamy o tym, że się jednak z wiekiem zmieniamy i to, co nam się może wydawać idealną robotą, gdy idziemy na studia, już po studiach, gdy trafiamy do tej pracy, może nas bardzo rozczarować. A jeszcze inaczej może być po latach dziesięciu, a jeszcze inaczej po dwudziestu. 

Mi w ogóle są bliskie takie metody coachingowe – sama poszłam na Akademię Coachingu, bo myślałam wtedy, że przechytrzę w ten sposób system i jednocześnie zostanę coachem, ale najpierw się w ramach tej Akademii porządnie przecoachuję. No i to się faktycznie wszystko udało, to było parę lat temu, z sześć, jakoś tak. Z tamtego okresu też mam jakieś lektury z coachingu. Ten coaching też ma taką w niektórych kręgach słaby PR, ale narzędzia coachingowie są super – takie „koło życia”, które sobie możemy zrobić, żeby zbadać poziom satysfakcji w pracy, w związku, ile zabawy, a jak nasze finanse, a jak nasza kariera… Do tego sięgam. 

A z książek jeszcze też znowu te ostatnie, które mnie cieszyły, to jest książka „Podróż bohaterki”, która jest taką opowieścią o różnych etapach w życiu kobiety, ale tak od strony takiej, powiedzmy, psychologiczno-duchowej. Bo takie lektury też lubię, ale o ile nie są to książki pisane tylko z poziomu takiej osobistej duchowości, tylko lubię, jak się tym zajmuje jakiś jednak ekspert od psychy. Mam wrażenie, że jak to jest psychoterapeutka, która poświęciła całe swoje życie na to, żeby się przyglądać różnym procesom w życiu kobiet, i jakoś to ładnie zebrała, i ma to potwierdzenie w jakichś naukowych obserwacjach i osobistych, ale jest tam szczypta takiej duchowości, wrażliwości. To są te lektury, które łatwo mi wchodzą, że tak powiem. Zawsze mogę sobie coś dla siebie z tego wybrać. 

No taka też kultowa „Biegnąca z wilkami”, którą można otworzyć na dokładnie każdej stronie, no i czytać wielokrotnie i tak sobie trochę zadawać pytania, czy to już?, czy to jeszcze nie?, gdzie jestem? Tak teraz sięgam pamięcią do tych ostatnich, które czytałam. Powieści też oczywiście wjeżdżają, żeby się nie utopić w tych poradnikach. Ostatnio Elena Ferrante też bardzo jakoś tak lekko, ale to cały czas jakoś tak trafiają do mnie książki, które opowiadają o kobietach – lubię, jak cały jakiś taki ruch naszego trochę wyzwalania, trochę wzmacniania. Pewnie teraz będzie pora na to, aby faceci odzyskali jakieś takie swoje naturalne moce, bo myśmy się już dokopały do swoich zasobów, więc myślę, że być może teraz oni muszą trochę teraz nadgonić, ale tak z poziomu serca, nie mięśni. Ale to chyba tak, takie, które mi teraz na spontanie przychodzą do głowy.

No, z facetami – jeszcze do tego się odniosę – myślę, że to tak, jak się mówi o „dużej zmianie”, idzie to wahadło, wychyla się w jedną mocną stronę, ono potem musi wrócić na środek i myślę, że mężczyźni, nie mówiąc już o wrażliwych mężczyznach, mają czy stoją przed trudnym wyzwaniem, tak naprawdę. Nie zazdroszczę w każdym razie tej drogi, którą będą potrzebowali przebyć, ale na pewno jest to nam wszystkim potrzebne, myślę, w którymś momencie.

Słuchaj, jeszcze tak na koniec wrócę do pytania, które gdzieś tam się już ukrywało. Wiem, że pewnie myślałaś, że to już koniec, ale ja jeszcze na sam koniec tutaj podejdę do takiego pytanie, które się gdzieś tam ukrywało. Myślałam sobie, że gdzieś tę odpowiedź już dałaś, ale tak myślałam sobie o tej Słuchaczce, która teraz słucha, jest w swojej pracy w miarę OK z tym, co robi, ale gdzieś z tyłu głowy ma przeczucie, a może trochę większe przeczucie, że ta branża, w której pracuje, nie do końca tak się sprzęga z tymi jej wartościami. Tutaj jest to pytanie, które ci chciałam zadać, a o czym też już opowiadałaś: co w momencie, gdy zaczynamy widzieć, że nasze wartości rozjeżdżają się z tym, co reprezentuje firma? Nie zapytam cię, jak to ugryźć, ale ja lubię takie przekazy z niuansami – nie chciałabym takiej Słuchaczki zostawić w takim poczuciu „no, to teraz muszę rzucić tę robotę i zacząć zmieniać świat, bo inaczej…” No bo też nie żyjemy w próżni, no nie? 

Wiesz co, ja myślę sobie, że też nie możemy… Tak naprawdę, pamiętajmy, że firmy zmieniają ludzie, którzy w nich pracują. Więc jeśli jesteśmy w firmie, w której widzimy, że coś nie styka, no to pewnie, że możemy ją rzucić i pójść do firmy, w której wszystko styka, ale życie podpowiada i intuicja też, że to może nie być wcale takie łatwe i oczywiste, więc może na początek trzeba się zastanowić, czy tak trochę wychodząc poza ten swój box w open office, czy ja mogę zrobić coś albo czy ja mam jakieś sposoby i pomysły na to, żeby ta firma trochę robiła rzeczy inaczej. I wiesz, zacznę od takich banalnych przykładów typu odkrywamy, że: „Kurczę, dlaczego my tak naprawdę nie segregujemy tych śmieci?”. Albo: „Dlaczego my drukujemy wszystko tylko na jednej stronie?”, albo: „Dlaczego w ogóle tyle drukujemy?”. To mogą być takie zmiany, jakie my robimy w domu, kiedy wpadamy na pomysł, że: „Dobra! 2021 staramy się wszyscy żyć trochę bardziej eko”. I patrzymy na przykład, że za dużo tego pieczywa marnujemy i w związku z tym wjeżdża patent obsmażanej…

Masz patent na to? 😊

Tak, mam patent… Moje córki to lubią, jak wchodzą jakieś tam maślane bułki albo jakaś chałka słodka, która czasem wjeżdża, i ona jest dobra tylko tego pierwszego dnia, a potem nikt jej nie chce jeść, to potem okazuje się, że jeśli się ją po dwóch lub trzech dniach namoczy w jajku rozbełtanym z mlekiem i usmaży na masełku, to mamy coś fajnego, co można posypać cukrem pudrem i nagle to śmiga. Więc to są jakieś takie po prostu…

Tak ci wejdę w słowo. Ja mam wielką siatę tak zwanego „suchego chleba dla konia”, z którego się śmieję: kiedy ten człowiek do nas przyjdzie po ten „suchy chleb dla konia”?

No, ale jakieś grzanki. Nagle wjeżdża zupa-krem, bo właśnie się nam trochę tego nazbierało. Albo z suchych bułek robimy sami bułkę tartą. Coś można. Może, idąc tym tropem, podpowiadać trochę albo poszukać trochę takich rozwiązań w firmie. Ja oczywiście już słyszę to: „Taa, jasne, w mojej firmie się nie da – mam głupiego szefa, głupią szefową, albo głupi zarząd, albo cokolwiek, cokolwiek…”. Ale chyba tak nie do końca tak jest. Czasem się nie da, ale czasem się da. A czasem myślimy, że się nie da, bo nigdy nie próbowaliśmy. 

Czyli warto próbować?

No zawsze warto próbować, ale myślę też, że… Ja jestem w ogóle daleka od takich ruchów radykalnych, bo można się po prostu bardzo na tym przejechać. I tu przypomniała mi się jeszcze jedna książka, która też świetnie zahacza o temat tej naszej rozmowy. To jest książka Elizabeth Gilbert „Wielka magia”, która tytuł ma, uważam, trochę taki lekko przegięty, ale to jest książka, która…

Nie, no. Jest o magii. Jako Wróżka Arabella ciepło myślę o tej książce…😊

Ale jest to książka, która mówi o tym, że my potrzebujemy szczypty twórczości w naszym życiu. Takiej ekspresji, która jest dla ekspresji, dla zabawy, że nie wszystko musi być produktywne. I co więcej, to jest książka, która jest odpowiedzią na takie pytania, które dostawała Elizabeth Gilbert na wszystkich możliwych spotkaniach autorskich – a została sławna po książce „Jedz, módl się, kochaj”, wcale nie najlepszej jej książce, ale tak to się potoczyło – i ciągle spotykała kogoś, kto mówił: „No, nie mogę pisać. Chciałabym wszystko rzucić, mieć domek nad jeziorem, wtedy mogłabym napisać powieść”. I wtedy właśnie ona mówiła: „Hej, ale to tak nie działa. Pisz przez pół godziny rano, zanim obudzą się dzieci”. 

Jest tam dużo takich opowieści. Nawet ta książka zaczyna się opowieścią o przyjaciółce, która uzmysłowiła sobie, że ma wszystko – ma dom, ma dobrą pracę, ma dzieci, ma męża – wszystko styka, a ona w ogóle nie czuje radości z tego życia. I jak sobie przypomniała, kiedy ostatni raz taką miała naprawdę frajdę, to się okazało, że na łyżwach, ale przestała jeździć, jak się okazało, że nie będzie olimpijką. No i zarzuciła to, bo jesteśmy hodowani w takim systemie, że albo coś robisz idealnie, albo w ogóle nie zawracaj sobie tym głowy; albo zawody, albo spadaj. Mamy w ogóle przekręcone, wypaczone myślenie o talentach, jak o jakichś super mocach, a nie o czymś, co my lubimy po prostu robić. I już skracając ten wywód, kobieta wróciła na lodowisko, wstawała wcześniej, szła dwa czy trzy razy w tygodniu bladym świtem na lód i nagle się okazało, że to wystarczyło. Ona się nie przeniosła do Toronto, nie rzuciła rodziny i męża, nie zmieniła pracy, dodała do swojego życia kawałek tego, co kochała i wszystkie klocki wskoczyły na własne miejsce. 

I myślę sobie, w kontekście zmian różnych życiowych, że czasem my naprawdę możemy potrzebować mniejszej zmiany, niż nam się wydaje, żeby tak sobie fajniej żyć, że to nie musi być takie radykalne. Ja się trochę musiałam też poobracać w tym i tak przyswoić sobie tę informację. Na przykład mnie całe życie bardzo cieszył taniec, a potem, jak tylko wjechały dzieci, ja przestałam tańczyć, bo wszystko albo nic. A teraz się okazuje, że można sobie puścić pięć piosenek, i pofikać w domu, i czuć się po nich lepiej. Można? Można. I może być najgłębszy z głębokich lockdownów, tego nikt mi nie odbierze, tego, co ja zrobię ze swoim wieczorem. I czy sobie pozwolę na odrobinę takiej nieproduktywnej zabawy samej z sobą. I myślę, że od tego się może zacząć. Ja mam na przykład takie postanowienie: „Więcej zabawy”. 

Powiem ci, że moim takim słowem na ten rok jest słowo „playfulness”, które jest dla mnie właśnie ciężkim słowem, bo nie lubię się bawić. Zawsze twierdziłam, że jako dziecko nawet nie lubiłam się bawić, a gdzieś tam dokopuję się teraz podczas terapii, skąd to się brało i skąd to się bierze. I też jak mówiłaś o tych ekstremach – ewidentnie się z tych ekstremów na terapii leczę i nawet ostatnio usłyszałam na pytanie, czy mogłabym, zamiast mężowi mówić: „Człowieku, nie da się” bardziej go wspierać – „Proszę pani, ja nie mam zasobów, żeby go teraz wspierać jeszcze” 😊. A ona na to: „Ale nie musi pani zaraz go tam głaskać, być miła, tylko coś takiego neutralnego…”.

Pośrodku.

Tak i wtedy zawsze mam tak: „Hm, ach, ten środek”. No nie jest mi bliskie gdzieś to wahadło, a z drugiej strony ten środek jest zazwyczaj tym złotym środkiem, którego wszyscy szukamy. 

I on jest realny. On jest po prostu realny.

On jest realny. To prawda. On jest realny i może dlatego tak go czasem omijamy, bo też się trudno pogodzić z realizmem. I tu przychodzi taka książka, którą od zeszłego roku czytam „Wszystko, co musimy utracić” – autorkę podam w notatkach, bo tak teraz z głowy nie powiem – Natalia Hatalska ją polecała na Instagramie, żeby tak nie było, że ten Instagram taki zły, można tam perełki wyłowić…

No, ba!

Natomiast myślałam, że to będzie taki miły poradnik, który mnie właśnie tak ukoi, przytuli…

O utraceniu miły poradnik? 😊

Ja wiem, zawsze sobie wyobrażam… 😊

Jesteś optymistką 😊

Lubię poradniki, kocham je całym sercem, może kiedyś taką większą miałam miłość, mniej tego realizmu, zawsze wycinałam na szybko te strony. Ale właśnie jest to o godzeniu się z tymi stratami. To jest duży temat. A też o tej zabawie i tej „Wielkiej magii”, jak mówiłaś, to też wracam do tej „Biegnącej z wilkami”, która też w gruncie rzeczy o tym jest, tylko pokazuje już, jak wychodzić z trudnych stanów, kiedy ta zabawa była już na tyle zablokowana, czy to takie podążanie za swoimi potrzebami, bo to jest jeden z takich komponentów, sprawił, że obumieramy tak naprawdę. Tacy jesteśmy ludzie wydmuszki – niby wszystko jest, ale nas tam nie ma.

Ja myślę, że to w ogóle super, że ty się dzielisz tymi momentami z terapii. Ja mam wrażenie, że też coś bardzo fajnego się dzieje, że my sobie w ogóle odczarowujemy taką pomoc. I widzę teraz takie naprawdę pospolite ruszenie – tak, jak teraz dużo osób morsuje, tak też dużo osób mówi: „Tak, jestem na terapii”, albo „Byłam”, albo „Właśnie będę” i to jest taki objaw po prostu zaopiekowania się sobą. W ogóle najczulsze, co możemy dla siebie zrobić, to po prostu powiedzieć: „Hej, potrzebuję teraz zająć się sobą, coś sobie przegadać”. I to nie musi być taka interwencja, czyli zbieranie nas z odmrożeniami ze szlaku, tylko to może być po prostu podanie nam szklanki wody podczas spaceru. To nie musi być kwestia życia i śmierci. Nawet lepiej, żebyśmy nie dopuszczali, nie doprowadzali do takiego momentu, tylko żebyśmy umieli – dzień dobry, mindfulness i uważność – żebyśmy umieli wyłapać te momenty, kiedy nam się ten nastrój obniża, a nie wtedy, kiedy my nie mamy siły po prostu wstać z łóżka. Pandemia wszystkich nas wysyła na kozetkę – to jest test dla związków, dla rodzin, różne te pytania nowe się pojawiają, chociaż mam wrażenie takie fundamentalne, ale one wjechały – więc ja myślę, że to jest taki kolejny tip, żeby sobie odczarować to myślenie, że trzeba z tym bardzo czekać i zwlekać, jak coś nas gniecie i gniecie i w ogóle nie wiadomo co. Więc to też warto bardzo.

No, powiem tak – dla mnie mówienie o tym jest takie, pomimo tego, że lubię się dzielić swoim doświadczeniem, to było coś takiego, co było dla mnie trudne, bo ja też widzę taką modę na dzielenie się tym, a niespecjalnie lubię w takie mody wchodzić. A z drugiej strony myślę, że musimy odczarować to, że generalnie sięganie po pomoc w ogóle… jakby stan idealny raczej nie jest tym, po co sięgamy wszyscy. I mam wrażenie, że gdybyśmy częściej mówili: „Mam prawo mówić o zdrowiu psychicznym czy o rozwoju, a jednocześnie korzystam z pomocy na szeroko”, to zrobilibyśmy sobie dużo lepszą pracę i odetchnęli z ulgą. Bo dla mnie takim najtrudniejszym momentem było zrozumienie, że – to też jest etap mojej terapii – że ta terapeutka nie jest od tego, żeby mnie kopnąć tak mocno, żebym sobie w to wahadło poleciał „sky is the limit”, tylko właśnie balansujemy ten rytm, balansujemy to… Zwłaszcza że ja akurat się borykam ze sprawami związanymi z lękiem, z gniewem, także mam, myślę, to drugie spectrum niż osoby z depresją na przykład. Ja jestem bardzo aktywna. Jestem takim też Baranem, wbrew pozorom, mimo mojej fizjonomii, więc samo przyznanie się też przed sobą, że ludzie, których obserwowałam, bliscy, dalecy, to jak funkcjonowaliśmy, niespecjalnie nam służyło, żeśmy się wyniszczali, no nie?

Wiesz co, no nic chyba dodać, nic ująć. Myślę, że można na wszystkich obszarach podchodzić do tego zero-jedynkowo i się po prostu jakoś tam mamić. Świat nam daje mnóstwo możliwości, żebyśmy sobie grali w takie gry ze światem i ze sobą…

One są czasami potrzebne… Też nie powiem, bo człowiek, jak się ze wszystkich gier wyłączy, naprawdę potrzebuje pomocy w tym momencie, bo z jakiegoś powodu uciekamy.

Tak. Miałam nawet jakąś, wydaje mi się, mądrą myśl, ale właśnie odpłynęła w siną dal 😊.

Zjadłam 😊. Pożarłam na koniec 😊. Ale myślę, że ta rozmowa była pełna mądrych myśli.

Mówisz?

Jak ktoś się nie zgadza, niech idzie do mądrzejszych. Ciekawe, gdzie ich znajdzie? 😊 Mrugam okiem, oczywiście. Tego nie widać.

Oczywiście, oczywiście. Wiesz co, wiem chyba, co chciałam powiedzieć. Że niech żyje jakaś taka autentyczność. Powiedzmy, że „autentyczność to ta nowa czerń”, a jak już ma się słabą pamięć – a ponoć wszystkim nam się ona pogarsza właśnie przez zbyt częste używanie ekranów – no to już w ogóle nie mamy wyboru i najprościej być szczerym i mówić to, co się myśli, żeby nie trzeba było pamiętać, co się tam naplotło kiedyś. Nawet jakbyśmy tak trochę wypuścili z tych baloników, to od razu fajniej, nie?

Myślę, że powypuszczamy i znowu dojdziemy do tego momentu, w którym zobaczymy, co nam rzeczywiście służyło. Też myślę, że ta autentyczność jest takim wahadłem – też nie zawsze chcemy, żeby wszyscy…

Niektórzy mogliby już przestać 😊.

Też się o tym przekonałam, jak kiedyś byłam bardzo autentyczna z ludźmi, ale pomyślałam sobie: „Nie zawsze, nie ze wszystkim, nie każdy żart, nie z każdym”.

To tak, tak. No, amen 😊.

Kasia, bardzo się cieszę. Dziękuję ci za tę rozmowę. Mam nadzieję, że Słuchaczki się równie dobrze z nami bawiły i też wyciągną z tego coś sobie, bo pomimo tych śmiechów, aluzji, to też dziękuję ci za taką szczerość i za ten swój kawałek historii, którym się podzieliłaś. To jest bardzo cenne.

Bardzo ci dziękuję. Ja mam tak, że czasem dopiero jak coś powiem, to dowiaduję się, co myślę, więc dzisiaj też miałam okazję, żeby sobie zebrać te myśli na różne tematy, więc wychodzę taka nakarmiona. Lubię takie rozmowy, przy których mi się trochę rozpalają policzki, a tak miałam. To znaczy, że było dobrze, że było treściwie.

Cieszę się. Ale wiesz, ja też tak mam, że właśnie się dowiaduję, jak mówię. Nie wiem, czy to Intellection, czy to w połączeniu z…

Komunikacja.

…z Komunikacją, no nie? Że ludzie czasami biorą zbyt serio to, co mówię, a ja przecież mówię, żeby dowiedzieć się, co myślę. 

Tak, przecież ty nie mówisz do nich, tylko do siebie, a że akurat są w pobliżu, no to…😊

Nie będę mówić do ściany. To byłoby trochę niebezpieczne.

Tak. Nie z naszym Czarem wysoko, prawda?

Ja nie wiem, gdzie mam ten Czar…

Oj, masz, masz. Jak ci nie wyszedł, to musisz powtórzyć test.

Nadrabiam tą Kreatywnością.

Jest dobrze.

Dzięki, Kasia.

Dzięki, Agnieszka.

Odsyłamy, jak zwykle do strony, do notatek, do twojego bloga i do twojego podcastu przede wszystkim, gdzie można się dowiedzieć więcej na temat odpowiedzialnej mody. I też do tej rozmowy, w której zgłębiałyśmy temat twój taki.

No tak, wiesz, ta moda jest takim trochę pretekstem, żeby pogadać z fajnymi ludźmi czasem o różnych innych rzeczach. Tak że myślę, że kiedyś może być tak, że już w ogóle w „Odpowiedzialnej Modzie” nie będzie mody, ale któż to wie…

O widzisz, nawet nie zapytałam cię o plany, a tu takie…

Zostawmy to jako takie niedopowiedzenie. Ale tak, myślę, że znając mnie, to jest to do wykonania.

Podoba mi się. No widzisz, ale ja muszę tutaj jeszcze wtrącić i o tych moich ukochanych blogerkach opowiedzieć, bo nie było możliwości wcześniej, ale myślę sobie, że takie na przykład te wszystkie blogi, Instagramy o jedzeniu, one też są o jedzeniu przy okazji, a bardziej opowiada się o poznawaniu czegoś nowego, o cieple domowym, o eksploracji i tak dalej.

Tworzenie treści samodzielnie i po swojemu ma tę właśnie zaletę, że naprawdę można zrobić jakiś zwrot i ja też jakby nie zamierzam być niewolnicą tych jakichś ram – jak mnie zaczną cisnąć albo jak się już przestanę tam mieścić, to albo trochę uchylę to okienko, albo wyskoczę z tego pudełka. No i znowu zobaczymy, czy ktoś wyskoczy za mną, czy to będzie skok do pustego basenu. Ale właściwie, no co można innego robić, niż… No robić u siebie to, czego się nie chce, to byłoby już za dużo 😊.

To prawda. Tego nie polecamy zdecydowanie. To jest ślepy zaułek bez nadziei.

Tak że róbmy swoje i dobrze się bawmy. A jak jeszcze przy okazji uratujemy ten padół łez, to już w ogóle dobra nasza. 

Ja jestem, jak zwykle, dobrej myśli.

No, nie można inaczej.

Dziękuję ci bardzo.

Dzięki, Aga. Żegnamy się po raz pięćdziesiąty piąty 😊.

Ale u siebie można, wiesz?

A, no kto nam zabroni 😊.

I to jest piękne, i to jest piękne 😊.

Dziękuję Ci serdecznie za wysłuchanie dzisiejszego odcinka. Zachęcam Cię serdecznie do dzielenia się własnymi przemyśleniami w komentarzu na stronie odcinka lub na Instagramie.


Namawiam Cię także do dołączenia do naszych SPOTKAŃ, podczas których w małych grupach, online będziemy mogły porozmawiać o tematach poruszanych w podcaście. Szczegóły znajdziesz TUTAJ. 

Jeśli masz ochotę wesprzeć mnie w tworzeniu podcastu możesz to zrobić poprzez platformę PATRONITE, albo dzieląc się tym odcinkiem choć z jedną osobą. 

Już za dwa tygodnie pojawi się nowa rozmowa. Jeśli chcesz być na bieżąco z nowymi odcinkami oraz terminami spotkań zachęcam Cię do zapisania się na listę TUTAJ. 

Za wykonanie tej transkrypcji serdecznie dziękuję Agacie Podsiadły, której usługi bardzo polecam.


 

Spodobało Ci się? Podziel się! Zajmie Ci to parę sekund... :*

Zostaw Komentarz

LUBISZ CZYTAĆ KSIĄŻKI? ZAPISZ SIĘ DO KLUBU KSIĄŻKOWEGO