Pobierz transkrypcję w formacie PDF TU Posłuchaj odcinka TU | Przeczytaj całą rozmowę poniżej
Witam Cię w bardzo serdecznie w 81 odcinku, do którego zaprosiłam Kasię Warpas. Tym razem rozmawiamy o jedzeniu intuicyjnym. Na czym polega i jak sprawdza się w praktyce?
Kasia od ponad dziewięciu lat praktykuje jedzenie intuicyjne. W moim życiu ten temat jest obecny już od półtorej roku, od kiedy poznałam Małgosię Ziębę i zrobiłam jej kurs Wokół Jedzenia. Małgosię być może dobrze znasz i pamiętasz z naszych rozmów podcastowych, w których rozmawiałyśmy o jedzeniu emocjonalnym i kulturze diet. Te tematy łączą się ze sobą. Małgosia w swojej psychodietetycznej praktyce również bardzo propaguje i wprowadza w temat jedzenia intuicyjnego. Rok temu przeprowadziłam z nią też wywiad dokładnie na ten temat na swoim blogu. Także jeśli będziesz zainteresowana poszerzeniem tematu po wysłuchaniu dzisiejszej rozmowy to już teraz zachęcam Cię serdecznie do zajrzenia do notatek na stronie odcinka.
Natomiast w dzisiejszym odcinku w bardzo luźny sposób rozmawiamy o tym, jak jedzenie intuicyjne sprawdza się w praktyce. Kasia opowiada o tym, dlaczego zdecydowała się na ten sposób odżywania, o swoich wcześniejszych doświadczeniach z dietami. Wspominamy o niektórych kluczowych zasadach jedzenia intuicyjnego, o tym jak uczyć się zaufania do własnego ciała. I co wspólnego z jedzeniem może mieć perfekcjonizm oraz potrzeba sprawowania kontroli. Mówimy też trochę o ruchu, który jest ważnym elementem jedzenia intuicyjnego, ale jest zupełnie inaczej rozumiany niż to, co propaguje tzw. kultura diet. To jest bardzo luźna, absolutnie nieperfekcyjna rozmowa, w której przyglądamy się tematowi z różnych stron.
I dość przewrotnie wybrałyśmy temat tej rozmowy właśnie na czas przedświąteczno – noworoczny. W końcu jedzenie to temat bardzo aktualny w tym okresie. Także być może i Ty poczujesz zryw wolności i swobody w tym temacie? Tego bardzo serdecznie Ci życzymy i to nie tylko z okazji nadchodzących świąt i oczywiście nie tylko w obszarze związanym z jedzeniem.
Jeśli będziesz miała ochotę podzielić się swoimi przemyśleniami na to temat to śmiało dodaj komentarz na stronie albo na instagramie. Na stronie odcinka znajdziesz nie tylko notatki do podanych książek czy wspomnianych przeze mnie artykułów, ale także odnośniki do naszych instagramowych kont oraz transkrypcję odcinka, za której wykonanie serdecznie dziękuję Agacie Podsiadły.
Zachęcam Cię także do zapisania się na newsletter, w którym będę informować o nowym projekcie SPOTKAŃ, który startuje w 2021. Jeśli chcesz dowiedzieć się trochę więcej zapraszam Cię także na TĘ stronę.
A teraz już zapraszam Cię do wysłuchania dzisiejszej rozmowy.
Cześć, Kasia.
Cześć, Agnieszka.
Dzisiaj mamy taki temat, który sobie roboczo nazwałyśmy „Jedzenie intuicyjne w praktyce”.
Bardzo dobry tytuł.
Ten wątek jedzenia intuicyjnego gdzieś się w audycji przewijał, bo też od strony teoretycznej był – chociaż on gdzieś tam przemknął, powiedzmy, bo Małgosia Zięba, psychodietetyczka opowiadała bardziej akurat o jedzeniu emocjonalnym, miałyśmy ten odcinek, natomiast ona też propaguje jedzenie intuicyjne i ja gdzieś robiłam u niej kurs. U mnie na blogu też był wywiad stricte o jedzeniu intuicyjnym – to wszystko będzie podlinkowane – natomiast osobą, która o jedzeniu intuicyjnym pierwszy raz w życiu powiedziała, byłaś ty przecież.
Jej! Gdy się praktykuje, tudzież teoretyzuje na temat intuicyjnego jedzenia od 2011 roku, dziewięć lat cichego wyznawania…
Nie, właśnie dziewięć lat praktyki. To było fajne, jak rozmawiałyśmy o pomysłach na tematy na odcinki, ja ci wtedy powiedziałam, że chciałam porozmawiać o tym, czy każda kobieta musi umieć gotować, a ty wtedy tak sprytnie przeszłaś i mówisz: „A wiesz co, a może porozmawiamy o jedzeniu intuicyjnym?” Jak ono się sprawdza właśnie.
No, sprawdza się od dziewięciu lat. Ja ci powiem, że zaczęłam wtedy i już nie chcę wrócić do czasów „przed”. To jest taka wolność, że życzę każdej kobiecie takiej wolności w związku z jedzeniem. Oczywiście to jest też tak, że ja się nadal tego uczę, bo to jest proces. I jak człowiek przez mniej więcej dwadzieścia lat swojego życia był na diecie, a może i więcej, bo właściwie pierwszą swoją dietę przeszłam, jak miałam sześć lat – dziękuję mojej średniej siostrze – to pewne rzeczy trudniej jest wyrugować z głowy albo jakby je przepracować. Mam wrażenie, że potrzeba tyle samo czasu, żeby nauczyć się nowych rzeczy, ile uczyliśmy się tych starych, których już nie chcemy.
Ja pamiętam tę rozmowę z Gosią Ziębą o tej kulturze diet i dla mnie to było takie ciekawe, żeby o tym porozmawiać, też się dużo o tym mówi teraz. Natomiast dopiero – przecież rozmawiamy o tym my między sobą, jak się spotykamy – ale wiesz co, tak teraz dopiero w tym momencie do mnie tak dobitnie trafiło, że my jako kobiety chyba naprawdę tak mamy z tyłu głowy wydrukowane, takie nazwijmy to, pseudo-zasady żywnościowe, takie poczucie, że my musimy te zasady znać, że gdyby ktoś nam nie powiedział, co my mamy jeść, a czego nie mamy jeść, to nie wiem, zginęłybyśmy właśnie. Ten paradoks, że my tych zasad tak szukamy, a to jest najnaturalniejsza rzecz na świecie.
No tak i jeszcze nie dość tego, mamy taką powinność jako matki, żeby naszym dzieciom też wpoić te dobre zasady. I tak lecimy od dzieciństwa, idziemy z tym aż do dorosłości. A tak naprawdę nasze ciało wie, czego chce, wie, kiedy tego chce. Nasz żołądek cały czas się komunikuje z naszym mózgiem o tym, czy chce jeść, ile chce jeść, co chce jeść – wszystko jakby to działa, tylko my oduczyliśmy się słuchać samych siebie. To fajnie widać, jak ma się dziecko i jeżeli się nie próbuje go kontrolować i jeżeli daje mu się decydować samemu, czego chce, to widać, jak one sobie radzą z tym. I widać, jak jednego dnia zjedzą więcej, jednego mniej, jednego dnia jedzą zupę, innego cały dzień makaron, a trzeciego będą latać z kabanosem. I my jako dorośli zgubiliśmy gdzieś tę umiejętność po drodze i tego można się na nowo nauczyć właśnie dzięki intuicyjnemu jedzeniu.
Pewnie nasze babcie by wyśmiały taką ideę intuicyjnego jedzenia, czy prababcie, że jak można sprzedawać komuś coś, co jest naturalne. W sensie: czy trzeba ludzi naprawdę uczyć podstaw? No to tak, jakby ktoś – już dam dosadnie – że „Jak masz się wypróżniać” kurs. Bo chcę tu znaleźć taką analogię, która pokaże nam groteskowość sytuacji, ale sytuacji nie takiej, w której szukamy rozwiązania, tylko tego problemu, jak on narósł, że gdyby ktoś z jakiegoś przedziwnego powodu wymyślił sobie, że mamy po prostu robić siku tylko o określonej porze dnia, bo tylko wtedy toalety są otwarte. Na przykład. To jaka byłaby to dla nas tortura, a z czasem w kolejnym pokoleniu…
Nauczylibyśmy się tego.
Ludzie byliby po prostu wytrenowani i nie wpadliby na pomysł, że można tak po prostu iść. O! I wielkie objawienie! I w tym momencie trochę tak jest z tym intuicyjnym jedzeniem, że to jest sposób na takie nauczenie się ufania swojemu ciału, słuchania swojego ciała.
No tak. Tu dochodzi się do takiego sedna samego siebie. Przede wszystkim to zaufanie swojemu ciału, to na przykład to dla mnie jest nadal trudne, po dziewięciu latach, i jakby na nowo teraz dołączam do kursu. Bo są takie kursy on-line o intuicyjnym jedzeniu. Akurat robię jeden po niemiecku, gdzie właśnie jedną z rzeczy, które teraz przepracowuję, to jest zaufanie sobie i swojemu ciału, i temu, że moje ciało mi powie, kiedy jestem głodna. U mnie ten temat głodu jest w ogóle dość dużym tematem – ja kiedyś też jeszcze jadłam, żeby nie czuć się głodną. To też takie myślenie dietowe – najlepsze diety są te, na których nie czujesz się głodna. To jest najczęściej sprzedawany tekst przy dietach – „Na niej nie będziesz czuła się głodna.” Głód jest naturalnym znakiem naszego ciała, że trzeba coś zjeść. Ja mam nadal jeszcze z tego dietowego myślenia to, że nie mogę zaufać mojemu ciału, bo na pewno ta przerwa między posiłkami będzie za długa i wtedy coś mi się stanie. Co? Nie wiem, ale ten strach mi wystarcza, żeby zjeść tak na zapas. I robiłam to kiedyś często, że jadłam przed zajęciami na studiach, żeby nie czuć się głodną podczas tych zajęć, nie czując zupełnie głodu.
Ale tu na przykład widzisz, bo jak teraz rozmawiamy, to ja sobie myślę, że ja chyba takim hardcorowym jadaczem intuicyjnym pewnie nigdy nie będę albo na ten moment mi się nie wydaje, bo u mnie z głodem jest tak, że – może to jest też do przećwiczenia, przerobienia, przepracowania – natomiast u mnie głód się pojawia z fizycznymi objawami, z bólem głowy, z takim poczuciem pomieszania, takiego gdzie ja jestem, co mam zrobić ze sobą. To już nie jest moment, w którym ja umiem zdecydować, co ja chcę zjeść.
Akurat jak teraz o tym mówisz, to w teorii jesteś bardzo daleko na skali głodu i właściwie nie powinno się już do tego punktu dopuszczać, że to już jest za daleko, że trzeba wyłapywać wcześniejsze sygnały swojego ciała i jeść. Bo jeżeli dojdziesz do takiego momentu, że już nie możesz myśleć, że już musisz zjeść teraz, to na ogół już nie słuchasz swojego ciała, bo nie wiesz, czego ono chce – jak sama mówisz – tylko po prostu łapiesz, co leci, albo zjesz za dużo, albo nie to, co właściwie chciałabyś, tylko po to, aby to nieprzyjemne uczucie głodu jakoś zaspokoić.
To ja chyba bym musiała co dwie godziny jeść. Taki mam organizm.
Właśnie o to chodzi. Ale dlaczego nie?
Chociaż też zależy, co się zje.
To jest właśnie nasze dietowe myślenie pod tytułem „Musiałabym teraz jeść co dwie godziny”. I ta jakaś myśl w tobie jest i to nie jest dobrze.
Na ten moment teraz w moim życiu to jest ok, bo mogę sobie na to pozwolić. Fakt, no nie przyszłam tutaj bez śniadania na to nasze nagranie, bo ono też chwilę trwa – zdradzimy sekret, że nagrałyśmy dwa odcinki pod rząd, żeby nie było, że trwa dziesięć minut, a ona jest głodna – ale chodzi o to, że na przykład, jak sobie odpamiętuję takie sytuacje typu szkoła, takie społeczne sytuacje, one nie są w taki sposób kształtowane. Nawet zwykła szkoła, gdzie dziecko nie ma prawa zjeść, kiedy chce, tylko ma przewidziane przerwy – dużą przerwę na lunch. To jest tak bardzo mocno kulturowo wtłoczone, nawet te pory jedzenia, kiedy powinno się być głodnym.
Dla mnie, powiem ci, przeżyłam szok, jak pierwszy raz z moim mężem pojechaliśmy do Francji na taka dłuższą wycieczkę i jeździliśmy sobie samochodem po takich małych miejscach i przeżyłam szok, ponieważ – wtedy mieszkałam tylko w Polsce i jakby w Polsce nie ma tej kultury, że restauracje są otwarte tylko w jakichś porach, że są stricte takie lunchowe, potem mają przerwę, a potem się otwierają dopiero na tę, nazwijmy to, kolację. To był dla mnie taki szok, ale też po prostu nóż w plecy moje ludzkie, że ja pojechałam do Francji, a jedynym otwartym miejscem, kiedy byłam głodna był zazwyczaj McDonald’s, bo ja nie byłam w stanie się przestawić teraz na to, że w hotelu zjadłam o 10 duże śniadanie – bo lubię jadać duże śniadanie – i byłam głodna dokładnie o godzinie 2, 3, kiedy wszystko było totalnie zamknięte i nie byłam w stanie wyczekać do tej 17 czy 18, no nie? Zresztą do dzisiaj ten, można powiedzieć, rytm jakiś, który być może został wykształtowany w czasie mojego dzieciństwa, kiedy dość regularnie jedliśmy. Ja ciągle mam taki rytm na przykład, nie taki zachodnio-europejski, jak oni mają ten lunch o 12, a potem obiad o 17, tylko ja mam naprawdę ten rytm polski, gdzie jest śniadanie, coś małego i potem najchętniej koło 2 jem obiad, tak jak jadłam w domu. Chociaż to pewnie się kłóci z tym intuicyjnym jedzeniem. Mam takie rytmy – nie jem, jak nie jestem głodna.
To ci pasuje, twojemu ciału to pasuje, jesteś przyzwyczajona i to jest ok. Właśnie w intuicyjnym jedzeniu też chodzi o to, że perfekcjonizmu nie akceptujemy. Tu nie chodzi o to, że ty musisz teraz zawsze jeść wtedy, kiedy jesteś głodna. Tylko. Bo jak zjesz, kiedy nie będziesz głodna, to jest źle. Nie, właśnie perfekcjonizm trzeba wyrzucić za okno. I tak samo dalszą częścią intuicyjnego jedzenia jest: teraz jesz, jak jesteś głodna i przestajesz, jak już jesteś syta.
Najlepiej jeszcze chwilę wcześniej.
No, tutaj już znowu wchodzimy w diety… Kiedy czujesz się syta i powiedzmy kończysz. Ale czasem, no nie wiem, mama zrobi tę zupę, którą najbardziej kochałaś, twoja koleżanka upiecze to najlepsze kokosowe ciasto i po prostu masz ochotę zjeść więcej, i to jest też ok. Właśnie w intuicyjnym jedzeniu – znowu wracamy do zaufania własnemu ciału – że ufasz swojemu ciału, że ono sobie z tym poradzi. Dobra, zjadłam teraz więcej i być może moje ciało powie ok, ale nie będę głodna za dwie godziny, tylko za trzy, ale tego nie wiesz, nie planujesz. To nie jest takie proste.
No, ja rozumiem, to jest przestawienie się na fizjologię po prostu z głowy. To jest myślę coś, do czego teraz bardzo chyba dążymy w dzisiejszym świecie, a jednocześnie coś, co nie jest takie proste. To jest ten paradoks – głowa myśli, że to jest takie proste: no jedz sobie, jak jesteś głodna. A jednocześnie człowiek ma taką potrzebę kontroli wszystkiego, że to nie jest takie proste odpuszczenie tej głowy, bo ona tak tego nie odpuści.
No właśnie, to jest ważny wątek, ta kontrola. U mnie właściwie cała historia dietowa zaczęła się od tego, że czułam, że nie mam kontroli nad moim życiem i potrzebowałam ją poczuć, więc najłatwiejszą metodą było zacząć kontrolować to, co jem, zacząć kontrolować to, ile się ruszam, zacząć kontrolować, ile ważę. Na tym się zaczęła cała ta spirala dietowa, która doprowadziła mnie aż prawie do zaburzenia jedzenia na skraju bulimii i kompulsywnego jedzenia. Dlatego właśnie wtedy podjęłam decyzję, kiedy już naprawdę się już tym zmęczyłam, że już nie widziałam żadnej innej opcji, myślałam: to nie działa, to wszystko nie działa, przeszłam już tyle diet i to wszystko nie działa. I dopiero wtedy przeszłam na intuicyjne jedzenie. I tę kontrolę strasznie trudno jest zostawić, puścić tę barierkę.
No trudno, bo ona jest, właściwie mam wrażenie, że my sobie jeszcze tak poklaskujemy nawzajem. No właśnie ci, co mają tę kontrolę, to są…
Dali radę, są bohaterami…
No.
A do tego są piękni i szczupli.
Dali radę. Im wszystko wybaczymy, bo oni mają pod kontrolą. Wiemy, że zaraz się opamiętują i tacy w ogóle wow! Bo ja myślę w ogóle, że gdzieś tam jednak podskórnie się ważą te takie potrzeby mniej jako jednostki bardzo biologicznej, a bardziej jako społeczeństwo, które na ten moment to już nie jest taką grupą potrzeby, jak kiedyś były te plemienne grupy. Tak sobie wyobrażam, też nie jestem jakimś antropologiem, więc to jest bardziej taka moja metafora, niż jakaś teoria. Te społeczeństwa dzisiaj się opierają tylko na kontroli – zasady, nakazy, zakazy. Po prostu od małego w każdym momencie dostajesz punkty za to, że umiesz się dostosować.
No, nawet fakt, że był problem w przedszkolu mojego dziecka, bo panie stwierdziły, że dzieci będą teraz jadły swoje śniadania, które przynoszą ze sobą w pudełkach, kiedy chcą. Jak są głodne, to mogą jeść. I połowa rodziców miała z tym wielki problem, no bo jak to? Jak to nie ma godziny, kiedy wszyscy siadają i jedzą o konkretnej godzinie? No i to się zaczyna. Nie dajemy dzieciom podjąć decyzji na temat tego, kiedy są głodne, tylko musimy to też kontrolować. Oczywiście są ludzie, dla których to jest ważne. Ktoś mi powie: „Ale dla mnie to jest ważne, żeby siedzieć razem przy stole”. No i jak to jest z tym jedzeniem, no bo przecież ja nie będę głodna, a ktoś inny będzie głodny, a coś tam jeszcze… Tutaj wchodzimy w jakiś taki inny stopień wtajemniczenia. Chodzi o to, że jak się człowiek nauczy obserwować swój głód, to też może go trochę kontrolować, typu, że jak wiem, że za dwie godziny będziemy jedli wielką kolację z moim całym domem, a teraz jestem głodna, to mogę zjeść coś małego, wiedząc że i tak zgłodnieję za te dwie godziny.
Czyli to nie musi być takie ekstremalne, że teraz już jestem wyrzutkiem? Bo tak wiesz, aż się przestraszyłam. W sensie znam tę teorię, ale z drugiej strony… Powiem tak: nadal bardzo stoję za tym kursem Małgosi Zięby, bo on był dla mnie objawieniem, był takim właśnie wprowadzeniem i pomógł mi ujarzmić temat, poza tym on też się opiera bardziej na mindfulnessie, gdzie myślę, że w ogóle praktyka mindfulnessu czy jakiejś medytacji, czy dla kogoś innego będzie to joga, to wszystko są bardzo pokrewne elementy, bo naprawdę z jednej strony uczymy się ufać sobie, ale z drugiej strony uczymy się wyważyć tą część taką racjonalną, którą jestem, z tą częścią instynktowną totalnie. Że jest tam gdzieś ten balans pomiędzy rozumem a ciałem, że to wszystko dochodzi do harmonii, przestaje walczyć ze sobą, przestaje być antagonistyczne, tylko ja jestem ja, ja uznaję potrzeby mojego ciała, potrzeby mojego ducha i tak dalej. Tak sobie myślę. A z drugiej strony jednak z tym jedzeniem…
Nawet pamiętam, w wakacje miałam taki moment, że musiałam sobie właśnie popuścić, w takim sensie, że wiesz, no bo to jedno, że jesz intuicyjnie, a drugie – co wybierasz do jedzenia. Jakby wiesz, że jak wybierasz trzy Snickersy, no to one nie dostarczą ci wartości odżywczych, ten cukier ci skoczy i jakby masz ochotę na te Snickersy, bo wiem, że tymi Snickersami się pocieszałam ileś lat temu. I nie, że one są dla mnie zakazane, tylko uczę się tego, że podejmuję decyzje, które służą mojemu ciału, chociaż mam nawyki, takie jakie mam, ale wybieram coś bardziej odżywczego dla siebie. Tak to sobie nazywam. Ale poszłam w te Snickersy w to lato. Też mi się przypomniało, jak Gabor Maté mówił: „Zawsze podziękuj swojemu uzależnieniu za to, co ci dało”. I rzeczywiście ja się znalazłam w takim punkcie, na tym początku kwarantanny, że z jednej strony odpuściłam to obżeranie się, które było moim takim zastępczym środkiem. Wiele tych rzeczy zneutralizowałam, ale nie wprowadziłam sobie nowego czegoś i w momencie, w którym było naprawdę ciężko, to nie pojechałam na tym za daleko, a nie chciałam już wracać do tych starych metod. I przyszła do mnie koleżanka i mówi: „No i co, już nie robisz tego intuicyjnego jedzenia?” I tak nie umiałam tego obronić, a z drugiej strony tak sobie pomyślałam, na ten moment to nie jest dla mnie temat. Jest jak jest i to akceptuję w stu procentach. Jakby wiem, że już jestem w momencie, w którym zjem jednego czy dwa Snickersy, ale nie zjem ich dziesięciu, bo bym zwymiotowała. Ja już jestem w tym momencie szacunku do swojego ciała, że nie robię czegoś takiego, że wiem, że po jakimś jedzeniu się źle czuję i po prostu przegnę tak, że muszę już tylko leżeć. Już widzę ten moment, w którym czuję się lepiej, w którym czuję się gorzej.
Ale to jest już intuicyjne jedzenie. Tak że robisz to, powiedz koleżance, robisz to, jak najbardziej. No właśnie o to chodzi. Twoja koleżanka najwyraźniej żyje jeszcze w kulturze diet, bo według niej jedzenie intuicyjne trzeba „robić”, tak jak dietę trzeba „robić” – aktywnie, poświęcać się, mieć plan, są zasady i trzeba się ich trzymać. A właśnie w intuicyjnym jedzeniu puszczasz te lejce, perfekcjonizm wyrzucamy przez okno razem z wagą. W ogóle to nie o to chodzi, bo perfekcjonizm powoduje stres, a stres nigdy nie jest dobry dla człowieka. Tak sobie myślę o tej pierwszej książce, którą czytałam w 2011, jak zaczynałam moją przygodę z intuicyjnym jedzeniem, to była „Beyond Chocolate” napisana przez siostry Boss, przez Audrey i Sophie. Ta książka dla początkującego jest bardzo dobra, bo one tam w dziesięciu punktach wyjaśniają podstawy intuicyjnego jedzenia i zachęcają bardzo, żeby wybrać jedną z tych zasad i ją sobie wcielić w życie. I to wybrać jedną, która przychodzi nam najłatwiej.
Szokujące! Dla początkującej osoby to jest wbrew pozorom szokujące, bo myślisz sobie, że właśnie masz taką ochotę jednak zrobić dziesięć, a nawet dwadzieścia zasad, albo od razu wszystkie, i to im trudniej, to po prostu wtedy działa. O to chodzi w życiu, żeby się natrudzić.
Też myślałam najpierw: ale jak to najłatwiejszą? No to co to da? Co to da, że ja się lubię ruszać, bo i tak przecież na diecie dużo biegałam, no i co, będę się teraz dalej ruszać? Ruch jest jedną z zasad, ale ruch jest o tyle inaczej rozumiany, niż ten dietowy ruch – nie chodzi o to, żeby spalać kalorie, ale żeby czuć swoje ciało, wybierać taki ruch, który daje nam poczucie naszego ciała. Ruszasz się, dlatego że lubisz to robić i wybrać taki ruch, który się lubi robić. Jak się nie lubi robić jogi, a woli sprinty, to lepiej robić sprinty niż tę jogę i odwrotnie. W tym programie, który teraz robię po niemiecku, to jest „intuit” się nazywa. Tam też jest tak, że oprócz teorii jest też trening mentalny, czyli wkłada się słuchawki w uszy i się słucha przyjemnego głosu pani, która opowiada nam różne ciekawe rzeczy i jedną z nich są też takie audio-aktywne, które można robić, jak się jest na zewnątrz właśnie, spacerując, biegając i tak dalej. I ja jednego dnia właśnie wzięłam to ze sobą na spacer i tak słucham tego i dopiero zdałam sobie sprawę, że dotychczas właśnie będąc na diecie, biegając x kilometrów dziennie, ja sobie ciągle powtarzałam w głowie: „Dalej, dasz radę, ruszaj się, musisz spalić ten tłuszcz, będziesz silniejsza!” A czasem szło tak: „Ty grubasko, zjadłaś tego pączka, to teraz się ruszaj!” A w tym mentalnym treningu jest na przykład zdanie: „Z każdym krokiem, z każdym dniem czuję się lepiej”. I tak sobie pomyślałam, że ja nigdy tak do siebie nie mówiłam, będąc na diecie: „Hej, robię to, żeby się lepiej czuć, z każdym ruchem czuję się lepiej, jestem bliżej siebie”. I to była dla mnie też rewolucja, jeżeli chodzi o ruch.
No, to jest też takie coś, że nie powiem, jak człowiek się zamknie w bańce, ale wpadnie w pewne kręgi, to potem algorytm posyła coraz więcej i więcej, potem siłą rzeczy mamy ochotę czytać ludzi – może ci dietowi akurat nie, bo oni to zawsze się przypałętają i wojują o te swoje dietowe sprawy. Naprawdę, wiesz, widziałam gdzieś tam, jest taka dziewczyna, „Okiem fizjoterapeuty” chyba, i ona tak bardzo pokazuje tę właśnie klasz, to jak ci dietowcy właśnie, tak im wytyka, że jak można myśleć kategoriami motywacji „ty świnio”, „ty leniwa świnio” i tak dalej. To jest to, co powiedziałaś, ale dla nas to jest tak jeszcze w kulturze oczywiste. Z drugiej strony sobie myślę, że jak się wpadnie w takie kręgi, gdzie się inaczej już mówi, to ma się wrażenie, no, chyba wszyscy już o tym wiedzą, że należy się ruszać, po to żeby po prostu ręce, nogi…
W ogóle tak sobie myślę teraz o ewolucji, bo nam się może wydawać science fiction, jak ktoś pokazuje te takie symulacje, że jak przez następne pokolenia będziemy tylko siedzieć, to nam się kciuki wydłużą, garb powiększy i tak dalej. A z drugiej strony tak myślę sobie – kiedyś też trochę inaczej wyglądaliśmy i to bardzo, bardzo powoli oczywiście, ale idzie w innym kierunku, więc nie ma co ukrywać, że jak się człowiek nie rusza… Powiem tak, ja raczej jestem osobą, która od urodzenia marzyła o tym, aby się jak najmniej musieć ruszać. Ruch kojarzył mi się z wysiłkiem. W ogóle to jestem takim statecznym człowiekiem. I to marzenie się spełniło w pewnym momencie mojego życia, natomiast zobaczyłam, jakie to jest niebezpieczne. To jest autentycznie niebezpieczne po prostu, to nie wpływa dobrze na zdrowie fizyczne to po pierwsze, ale też na zdrowie psychiczne.
No tak. Dla mnie też ruch był zawsze taką medytacją trochę albo wracaniem do siebie. Potrzebowałam tego ruchu, żeby przestać myśleć o niektórych rzeczach i jakby uspokoić swój system nerwowy i wrócić do tego punktu zero.
No widzisz. A ja zawsze miałam takie poczucie… Ruch kojarzył mi się, że muszę wyjść, do kogoś, gdzieś, muszę być teraz dla kogoś innego, nie miałam takiego poczucia, że to może być tylko moje. Poza tym, że tam stoję i podskakują z tymi paniami z telewizora, no ale wtedy wiadomo, chodzi o to, żeby dobrze wyglądać.
To też jest tak, że ten temat ciągle z intuicyjnym jedzeniem, że no dobrze, ale ja chcę schudnąć. A jak sobie pozwolę jeść czekoladę, no to nie schudnę. Mam taką koleżankę, która bardzo interesuje się tym tematem, ale ciągle nie ma odwagi, no i ona właśnie mówi: „Ale ja bardzo lubię czekoladę”. No to kup sobie dziesięć tabliczek, kup sobie dwadzieścia tabliczek, mówię. Ale jak to? Kup tyle, których nie jesteś w stanie fizycznie zjeść na jeden raz. No to ona kupuje trzy. Dużo tak? W moich czasach dietowych, kiedy wpadałam w kompulsywne jedzenie, to jedna tabliczka czekolady, to dla mnie nie był problem. Popita hektolitrem gorzkiej zielonej herbaty, jak najbardziej wchodziła. Moja koleżanka nie zjada tych trzech, tylko że ona nadal sobie w głowie wydziela, ile ona może kupić. To się od tego zaczyna. Ona sobie nawet nie pozwala kupić więcej, już nie mówiąc o tym, że potem wydzielała sobie: „No dobra, zjem więcej niż zawsze”. Na przykład dwa rządki tej czekolady. No i to było to szaleństwo.
Wiesz, ale ja to rozumiem, a z drugiej strony myślę sobie, że jak ktoś ma tą mentalność nienasycenia i totalnego braku… Jakby ten focus jest w głowie, a nie w ciele, to być może słusznie się boi.
Ale to jest inny temat do przepracowania. To nie jest kwestia jedzenia.
Jak ja sobie myślę kiedyś tam o sobie, to też nie miałam problemu, żeby się nawpychać i właśnie to, co mówię – ten shift był dla mnie największy, jak po latach udało mi się zauważyć, że są momenty, kiedy się lepiej czuję, są momenty, kiedy się gorzej czuję. I jednak wziąć za priorytet momenty, kiedy się lepiej czuję, a nie stawiać, że to jest normalne, że człowieka coś boli, że się źle czuje i tak dalej. I tak sobie myślę, że po prostu może nawet ta twoja koleżanka potrzebuje tych lat i tego czajenia się. Bo wiesz, jak przejdziesz na to słuchanie ciała i na ten focus, i uzmysławiasz sobie, że jedzenie to jest kwestia ciała, więc ciało ma odpowiadać za to, czy starczy, czy nie starczy, a nie głowa. I w tym momencie na przykład ja też mam takie momenty, że widzę, widzę, mam tego tu tam, i tak sobie myślę: „Nażarłabym się”. Jakby mogę to raz czy dwa zrobić, ale już wiem, że potem tak się źle czuję, że po prostu aż mam taki żal w sobie, że nie mogę, po prostu nie mogę, zjadłam te trzy Snickersy i nie właduję, no po prostu zwymiotuję.
No ale to właśnie jest ten punkt, do którego ona nie doszła jeszcze, a to jest ten moment, że zaczynasz zauważać. To przychodzi z czasem właśnie. I do tego dochodzi „perfekcjonizm za okno”, że uczysz się tego, że popełniasz błędy, że jednego dnia zjesz te pięć Snickersów i będzie ci niedobrze, a potem następnym razem będziesz pamiętać, że to w ogóle nie dało mi tego, czego chciałam. Znaczy najadłam się, ale potem było słabo, więc może odważysz się zjeść mniej. I to jest ok.
Czyli podsumowując – bardzo polecamy.
Bardzo polecamy, zdecydowanie polecamy. Podlinkujemy wszystkie książki wymienione w naszej rozmowie.
Wszystko. I jesteśmy ciekawe…
Czy są tu jakieś praktykujące intuicyjne kobiety, jedzące intuicyjnie?
Dajcie znać, jak to jest u Was. Czy może nazywacie to w inny sposób, a jakiś na przykład system-sposób pomógł Wam w zdrowy sposób zmienić relacje z jedzeniem? Jak Wy to widzicie, czujecie, gdzie jesteście w tym momencie?
I jak macie jeszcze jakieś pytania, to dawajcie znać.
Jesteśmy za. Ja już zgłodniałam, wiesz, jak rozmawiamy o tych Snickersach.
Ja też! To idziemy na obiad.
Idziemy coś zjeść. Dzięki wielkie. Pa!
Dziękuję! Pa!
Dziękuję Ci serdecznie za wysłuchanie dzisiejszej rozmowy. Jeśli masz ochotę podzielić się swoimi przemyśleniami możesz to zrobić na kilka sposobów:
– możesz zostawić komentarz na stronie odcinka
– możesz napisać do nas bezpośrednio przez Instagram lub tam zostawić komentarz. Konto audycji Tam też jest post odnoszący się do tego odcinka i znajdziesz odnośniki do naszych prywatnych kont, gdzie poruszamy także ten temat moje konto to agnieszka___piekarska, a Kasi to kasiawarpas.
Na sam koniec jak zawsze zachęcam Cię też do zasubskrybowania audycji tam gdzie słuchasz oraz do zapisania się na newsletter audycji. W dzień premiery wysyłam mailowe powiadomienia o nowych odcinkach, a czasem mam dla Was też miłe niespodzianki.
Jeśli masz ochotę podziel się tym odcinkiem choć z jedną osobą. Być może będzie to dobry pretekst do rozmowy na ten temat?
Życzę Ci dobrego i spokojnego czasu.
Do usłyszenia.
Zostaw Komentarz