Pobierz transkrypcję w formacie PDF TU Posłuchaj odcinka TU | Przeczytaj całą rozmowę poniżej
Witam Cię serdecznie w 79 odcinku podcastu. Dziś będzie solo. Po odcinku o książkach na temat wysokiej wrażliwości, który był takim solo eksperymentem otrzymałam od Was sporo fajnych wiadomości. Także, nie za często, ale od czasu do czasu takie odcinki będą się pojawiać. I zależy to głównie od tematu.
Bo dziś chciałabym właśnie poruszyć temat, który tak naprawdę siedzi w mojej głowie już od kilku lat, a konkretnie od czasu, gdy wyemigrowałam z Polski. Z rozmów z Wam wiem, że to jest temat, który nas szerzej dotyczy, a który moim zdaniem (choć jeśli po wysłuchaniu tego odcinka uznasz inaczej to koniecznie mi o tym napisz). W każdym razie ja uważam, że nie jest on zbyt często poruszany. I dlatego postanowiłam nagrać ten odcinek.
I zanim przejdę konkretnie do tematu to już teraz bardzo serdecznie zapraszam Cię do dalszej rozmowy. Pamiętaj, że komentarz możesz zostawić na stronie odcinka lub napisać do mnie mailowo czy na Instagramie. Jestem i publikuję przede wszystkim na story codziennie od poniedziałku do piątku.
Ok, to co to za temat…
Chciałabym dziś opowiedzieć o samotności, a raczej najlepszym na świecie antidotum na samotność czyli o PRZYJAŹNI. I od razu powiem, że temat samotności jest moim zdaniem tematem „do przepracowania”. To nie jest tak, że tłum ludzi w twoim czy moim życiu, czy jakkolwiek konkretna osoba jest w stanie wypełnić coś, czego Tobie czy mnie w sobie brakuje. Ja zgadzam się mocno z tym, być może trywialnym powiedzeniem o byciu przyjacielem dla samej siebie. To jest świetna podstawa, nad którą naprawdę warto pracować, choćby na psychoterapii. Ale jednocześnie uważam, że myślenie o tym, że jesteśmy lub kiedykolwiek moglibyśmy się stać samowystarczalnymi wyspami jest iluzją. I to w dodatku niebezpieczną iluzją.
Bo jesteśmy bardzo społeczni i potrzebujemy siebie nawzajem. I pamiętam, jak Gabor Mate, lekarz zajmujący się tematami traumy i uzależnień, o którym już kiedyś opowiadałam w jednym z odcinków (będzie link w notatkach) rozpoczął swoje warsztaty w Londynie, w których miałam przyjemność brać udział od stwierdzenia, że żyjemy w relacjach. W relacjach ze sobą nawzajem, w relacjach z przyrodą, w relacjach z naszymi przodkami. Zawsze jest kontekst tych relacji w naszym życiu i nasze uleczenie (bo przy okazji traumy zawsze mówimy o uleczeniu) też jest możliwe tylko w relacjach. Tu odnosił się dalej do relacji terapeuta – pacjent, która tak naprawdę ma ten główny czynnik wyzwalający w nas transformację. I swoją drogą ja sama spotkałam się z takim powiedzeniem kiedy pierwszy raz wybierałam się na terapię w Irlandii, że terapia to jest prostytucja przyjaźni. Kiedyś się z tym zgadzałam, dziś widzę to trochę inaczej, bo jednak w terapii wszystko jest ukierunkowane na nas, to są takie trochę sztuczne warunki, a przyjaźń jest dwustronna.
I dla mnie relacje PRZYJACIELSKIE są jednymi z najbardziej życiodajnych relacji. I myślę, że mało kto się ze mną tu nie zgodzi.
Choć umówmy się, to nie jest tak, że przyjaźń to są tylko fajerwerki. W długotrwałej przyjaźni zdarzają się też trudne momenty. I tu od razu chciałabym zaznaczyć, że nie jestem specjalistą od przyjaźni. Ba nawet kilka moich przyjacielskich relacji nie przetrwało próby (czasu, miejsca, zmiany życiowych wartości). O ile staram się przyglądać temu uważnie, czy można było coś zrobić, albo czy lepiej czegoś byłoby nie robić już wcześniej, o tyle właśnie te rozstania utwierdzają mnie w przekonaniu, że taka biorę w cudzysłów „umiejętność” znajdowania nowych przyjaciół jest kluczową kompetencją. I wiem, że to słowo brzmi strasznie. Jest takie jak z korporacji. Ale myślę sobie, że oddaje też trochę sposób w jaki o tym myślę, co jest ważne dla tego odcinka. I tu od razu chciałabym powiedzieć – zachęcam Cię do bycia otwartą na to co mówię, choć mam świadomość, że to może trochę dziwnie brzmieć. Na koniec nie musimy się ani trochę zgadzać i ja też jestem ciekawa Twojego punktu widzenia.
W każdym razie dzisiaj właśnie o tej umiejętności chciałabym Ci dziś opowiedzieć. Powiem tak, ta umiejętność z jednej strony jest trochę w mojej naturze, a z drugiej musiałam się w pewnym momencie życia bardzo mocno jej przyjrzeć i przełamać dużo w sobie, aby ją wyzwolić. I o ile o przyjaźni powstał już kiedyś odcinek (będzie też link notatkach). To ja mam ciągle niedosyt tego tematu.
Dlatego, że bardzo często w naszych rozmowach – mam na myśli moje rozmowy z Wami, Słuchaczkami przewija się wątek, który można by podsumować tak: Ja się zmieniłam, a moi przyjaciele nie i już nam nie po drodze. Co z tym zrobić? I jak? I przede wszystkim gdzie poznać nowych przyjaciół w dorosłym życiu.
Albo drugi scenariusz: ja wyjechałam w nowe miejsce przez pracę lub partnera i potrzebuję tam nowych przyjaciół. Tylko jak i właśnie gdzie ich poznać. Bo wiem, że nie poznam ich w pracy, ani w innym miejscu, gdzie do tej pory poznawałam przyjaciół naturalnie.
No właśnie.
I powiem Ci, że ja w 100% rozumiem i znam to pytanie. I wiem, jak bardzo paląca jest wbrew pozorom ta potrzeba. Ponieważ uważam, że (może to zabrzmi trochę górnolotnie, ale użyję tych słów, ponieważ tak uważam), że dusza człowieka zwłaszcza wysoko wrażliwego, wbrew pozorom także introwertyka bez przyjaciół czuje się jak roślina bez wody. I wiadomo, że zdarzają się „ludzie kaktusy”. No ale ja pod tym względem jestem (hmm nie wiem, jakąś lilią wodną?). No trochę jestem.
I o tym właśnie chcę dziś porozmawiać. W sumie to opowiadać, ale ja cały czas traktuję te odcinki solo jako taką rozmowę z Tobą, czyli Ty sobie w myślach odpowiadasz. Wiem, że to jest dość ułomne narzędzie, ale czasem też z tego wychodzą dalsze nasze konwersacje. Więc tak to działa.
I taki pierwszy roboczy tytuł, który nadałam temu odcinkowi brzmiał następująco: gdzie poznawać przyjaciół w dorosłym życiu albo po 30-stce.
A ja tu dodam do tego pytania coś co dla mnie jest bardzo ważne:
dlaczego tej potrzeby nie można odkładać na bok (bo uważam, że nie można).
I teraz opowiem Ci własną historię, która mnie bardzo mocno o tym przekonała.
Wszystko zaczęło się kiedy miałam 29 lat. To było prawie 6 lat temu (kiedy to mówię jest listopad 2020 roku, o ironio jesteśmy w drugiej fazie pandemii, której głównym hmmm trzonem jest izolacja). Te prawie 6 lat temu moja córka miała 4 miesiące. Moja mama właśnie zmarła na raka płuc, półtorej miesiąca od diagnozy.
Był styczeń. Razem z mężem przeprowadziliśmy się właśnie do Irlandii. Zamieszkaliśmy w Dublinie, właściwie to w takiej dzielnicy już pod Dublinem. Tam było przepięknie, miałam z mieszkania widok na morze i bibliotekę. Do 10 minut spacerem do parku, do sklepu, dużego, małego, do potencjalnego żłobka i przedszkola. Pod domem miałam siłownię z basenem (serio). To było piękne i wygodne miejsce, autobus z lotniska zatrzymywał się dosłownie pod bramą naszego mieszkania. Kiedy tam zamieszkałam, to żartowałam często, że ja się z tego miejsca nie ruszam przez następne 30 lat (a musiałam wyjechać po półtorej roku, ale to już jest inny temat). I powiem szczerze, że nawet pomimo tej irlandzkiej pogody to mi się tam bardzo tam podobało i dobrze się tam czułam. Znałam język, choć powiedzmy szczerze, na miejscu poznawałam taki język potoczny, ale bardziej go szlifowałam, więc uczyłam się przez książki, rozmowy. To już była ta przyjemna część nauki języka.
I problem był w gruncie rzeczy tylko jeden. Czułam się ekstremalnie samotna.
I tu oczywiście można powiedzieć, że miałam przy sobie nowo narodzone dziecko i męża, bo faktycznie tak było. Powiem więcej, na początku to miałam nawet teściową w bonusie. Tylko każdy kto miał przy sobie nowo narodzone dziecko wie, jak to jest. A mój mąż wychodził do pracy o godzinie 8 i wracał do domu przed godziną 19. No i byłam w żałobie, w zasadzie jeszcze w szoku po tym co się stało. Każdy kto miał w rodzinie osobę chorą na nowotwór myślę, że niestety wie jaka to jest paskudna choroba, jak bolesne jest patrzenie na bliską osobę, która dosłownie jest użyję tu bardzo dosadnej metafory, ale niestety ona mi przychodzi od razu do głowy ta osoba jest zjadana po kawałku przez chorobę. Do tego dochodzi niezwykle bolesna mieszanka nadziei, którą pomimo wszystko ma się póki ktoś żyje i bezradności, która absolutnie obezwładnia.
Także mam świadomość, że to nie był taki przypadek, że ja po prostu wyjechałam sobie z mężem za granicę i szukałam pracy. Bo mieszanka wybuchowa tych okoliczności była dość ekstremalna. Ale tutaj chciałabym też powiedzieć, że już w Monachium poznałam bliżej kilka osób które „tylko” wyjechały z mężem, czasem z dziećmi czasem bez i powiem tak, to tylko biorę w ogromny cudzysłów, ponieważ wiem, że taki wyjazd jest sporą zmianą i często towarzyszy mu ogromna samotność. I mam naprawdę duży szacunek do każdej osoby, która w takiej sytuacji się znalazła i na nowo budowała swoje życie również towarzyskie, często powoli podnosząc się z pierwszego szoku.
Także mój kontekst był taki, jak opisałam.
I w tamtej sytuacji bardzo potrzebowałam przyjaciół oraz znajomych. Bo z jednej strony takie codzienne siedzenie z dzieckiem w domu było dla mnie po prostu ekstremalnie nudne. Ale w całej tej historii zmiany potrzebowałam też serdecznych, zaufanych przyjaciół. Oczywiście przyjaźni nie buduje się w tydzień. Wiadomo, że do zaufanej relacji potrzeba czasu. Choć emigracja akurat bardzo zbliża ludzi, tak jak myślę zbliżają też tragedie życiowe. Tylko, że akurat nie zawsze jest to coś, co jest zdrową podstawą relacji.
I teraz możesz też mieć takie pytanie w swojej głowie, ale co się stało z moimi dotychczasowymi przyjaciółmi?
No właśnie. Oni mieli swoje życia w Polsce i niespecjalnie dało się to jakoś połączyć na odległość. Można by powiedzieć – no to co to za przyjaciele. No trochę do d przyjaciele przyznaję, ale muszę od razu też powiedzieć, jeśli mnie słuchacie (tu zwracam się do tych moich przyjaciół), to nie mam żalu (już nie mam, bo trochę przez taki żal i złość przechodziłam wtedy). Natomiast to, czego się nauczyłam wtedy i o czym akurat trochę już mówiłam kiedyś w odcinku na temat przyjaźni, że pewni ludzie są w naszym życiu na jakiś czas i to jest ok. Z drugiej strony są i takie przyjaźnie w życiu, które potrafią być nieaktywne tak na co dzień, ale głęboka więź pozostaje i można spotkać się raz na rok i czuć się ze sobą bardzo blisko.
Tylko, że takie spotkania raz na rok mogą nie wystarczać.
Mi to przynajmniej nie wystarczało. Nie chciałam żyć „od odwiedzin do odwiedzin”. Bo one były rzadkie. Chciałam żyć tam gdzie żyłam i mieć ludzi, z którymi mogłabym iść na kawę, pogadać. I tu muszę powiedzieć, że wtedy nie miałam świadomości, czy może bardziej nie znałam pojęcia wysokiej wrażliwości. Dlatego nie umiałam sobie jakoś tego wewnętrznie poukładać. Zastanawiałam się czasem – no co ze mną jest nie tak. „Normalni” (biorę to słowo znów w cudzysłów ludzie potrafią iść gdzieś, nie wiem – na spotkanie matek i pogadać sobie i nie rozkminiać tak non stop. Albo pośmieją się ze sprzedawczynią i jest ok. A ja od razu potrzebuję jakiś głębszych rozmów, wchodzę w szczegóły, przejmuję się. No co ze mną jest nie tak? I wiem teraz, że mi takie myślenie nie służyło, bo kompletnie blokowało mnie na moje własne potrzeby, czy doprowadzało do konfliktów wewnętrznych. Z jednej strony potrzebowałam rozmawiać głęboko, a z drugiej uważałam, że to jest nieakceptowalne, że ludzie tego nie lubią. No i wiadomo, powiedzmy szczerze, jak kogoś spotykasz na siłowni, na przykład – poznajesz polską trenerkę i z tej całej samotności masz ochotę ją przytulić od razu i opowiedzieć jej historię swojego życia, to też rozumiem, że dla tej trenerki to może nie być coś, na co ma ochotę i to generalnie może być przytłaczające i wręcz odstręczać niektórych ludzi. I tak, miałam taką trenerkę, nie nie spotkałyśmy się nigdy poza siłownią.
W każdym razie, tak wyglądał kontekst całej tej mojej sytuacji i wtedy stanęłam przed problemem:
Muszę poznać nowych przyjaciół.
Tylko jak i gdzie? I jak się to robi?
Bo do tej pory Ci ludzie pojawiali się w moim życiu naturalnie. W szkole, na imprezach u znajomych, potem w pracy. Ale teraz byłam od tego wszystkiego odcięta.
Próbowałam oczywiście zagarnąć ludzi z pracy mojego męża. Ale to był bardzo kiepski pomysł, bo mój mąż bardzo oddziela te dwie rzeczy. Na szczęście jakimś cudem, miałam jedną koleżankę z pracy jeszcze z Wrocławia, która mieszkała w Dublinie. I faktycznie po nitce do kłębka, ona nawet zaprosiła mnie na imprezę, ma której byli ludzie z jej pracy i ja tam poznałam kolejne osoby, za które do dziś jestem bardzo wdzięczna, bo można powiedzieć, na tamten moment jakoś się związaliśmy.
No ale powiedzmy szczerze – wybór był mocno ograniczony. Więc cały czas czułam, że mam problem i muszę go rozwiązać, bo inaczej zwariuję.
I pamiętam, jak pewnego dnia mój mąż wrócił z pracy, on zajmował się afiliacją w dużej firmie internetowej i powiedział mi wtedy o Tinderze. I powiem szczerze, ja nigdy wcześniej o Tinderze nie słyszałam (on chyba też nie, bo w innym wypadku by mi tego tak nie zareklamował myślę). W każdym razie jak usłyszałam, że jest aplikacja, że ludzie się spotykają w okolicy to byłam zachwycona. Od razu ją ściągnęłam, zarejestrowałam i zaczęłam przeglądać. I zdziwiło mnie trochę to, że tam byli sami faceci. No ale dogrzebałam się w ustawieniach, jak można by to zmienić. Zmieniłam, że szukam kobiet i pojawiły się kobiety. Tylko te kobiety miały na zdjęciach takie dziwne, no wiecie takie wyuzdane pozy. I wtedy uświadomiłam sobie, o jakie spotkania chodzi…
Także Tinder nie wchodził w grę.
Powiem szczerze, z jednej strony się wtedy zdołowałam i zezłościłam, że jeśli chodzi o relacje, to ten problem – poznawania kolegów, koleżanek, jest tak marginalizowany. Że apki randkowe są powszechne, a takie do szukania przyjaciół, czy bardziej ludzi do pogadania na jakiś inny temat niż pieluchy i bobas nie ma. Dlatego wpadłam wtedy na pomysł, że sama zrobię taką apkę. Wystąpiłam nawet o dotację, której nie dostałam, bo jednak pomysł to za mało (tak sobie to tłumaczę). Wiem, że są takie apki, bo robiłam research pod mój własny projekt plus szukałam czegoś takiego. Nawet się do jednej takiej zapisałam, ale znowu pojawił się w niej jakiś facet, nie było za wielu ludzi i dałam spokój. I to też jest ciekawe, bo z jednej strony miałam potrzebę, a z drugiej załatwienie jej w taki sposób był dla mnie, powiem budził opór. Choć temat ze mną pozostał i jak widać jest we mnie ciągle żywy.
Dlatego, że wiedziałam jedno. Że przeprowadzki będą się zawsze wiązały z tym problemem. Moje przeprowadzki, czy moich nowych przyjaciół. Ponieważ większość ludzi, których w końcu poznałam w Dublinie (poszłam w tym celu w końcu do szkoły językowej) to byli ludzie, którzy chcieli z niego kiedyś wyjechać. Także wisiało nade mną takie poczucie, że te znajomości mogą być tymczasowe. I nawet jak w jednym miejscu poznam ludzi, to w kolejnym będę musiała na nowo to budować (co się stało, bo po półtorej roku przenieśliśmy się do Monachium). I powiem Ci szczerze, że nawet mówiąc te słowa to czuję lekki niepokój na myśl o tym, że kiedyś znów się wyprowadzę i to będzie dla mnie znowu temat. Z z drugiej strony wiem, że to jest w pakiecie i to jest moja potrzeba i uspokajam się, trochę także nagrywając ten odcinek, że to jest do zrobienia.
Choć od razu powiem, że i tak nie lubię tych pierwszych momentów i chyba nigdy ich jakoś szczególnie lubić nie będę. Ale nauczyłam się, że trzeba przez nie przejść, a potem już jest z górki. W sumie nawet jeśli chodziło kiedyś o randki, jak jeszcze chodziłam na randki, to zawsze te pierwsze spotkania były dla mnie pewnym koszmarem. Dziś łączę to sobie z wysoką wrażliwością. Choć oczywiście nie mówię, że wysoko wrażliwość równa się nieśmiałość, której nie da się przełamać. Bo sama jestem przykładem osoby, której się to w jakimś stopniu udało (ale tak jak wspomniałam nadal nie jest to moje ulubione zajęcie, ale uczę się tego).
W każdym razie, to co dla mnie w tym wszystkim było kluczowe jak sobie analizowałam trochę ten temat przed stworzeniem tego odcinka. To danie sobie przyzwolenia dla tej potrzeby – poznawania ludzi – poznawania fajnych ludzi – poznawania ludzi, którzy będą „nadawać na tych samych falach” (w domyśle też wysoko wrażliwych). Poznawania ludzi, którzy też chcą poznawać ludzi. Że to jest coś super ważnego dla mnie. Tak jak to, że chcę zdrowo jeść. Tak samo chcę się otaczać ludzi, z którymi mam bliskie, zaufane relacje. Że to jest jedna z podstaw mojego zdrowia psychicznego.
I tutaj też mocno musiałam się nauczyć czegoś, czego powoli się uczę czyli akceptowania, że nie każda nowo poznana osoba będzie się „mieściła” w tych moich kryteriach, albo preferencjach. Kurcze, mam świadomość, że to wchodzi na taki zdehumanizowany język, ale pozwólmy sobie na takie coś na potrzeby analizy, ok? W każdym razie, jeśli chodzi o tę akceptację, to oznaczało to dla mnie pozwolenie na to, że w grę wchodzi też statystyka, czyli zazwyczaj potrzeba poznawać więcej ludzi, niż faktycznie finalnie znajdzie się w moim życiu na dłużej. I to pomimo całej swojej straszności, tego, że oznacza to wiele róznych spotkań, trochę rozstań, trochę takich pomyłkowych kawek, co trochę mnie pozrażało to jest finalnie do zaakacepnowania. Bo ja tych ludzi w swoim życiu bardzo potrzebuję.
Lubię opowiadać tę historię z Tinderem, bo ona jest w gruncie rzeczy zabawna, choć tak naprawdę pokazuje poziom mojej desperacji, a ładniej mówiąc jak wielka to była potrzeba dla mnie no i niezrozumienia, które są oczywiście bardzo ludzkie. A wiadomo, że nic co ludzkie nie jest mi obce. Jak każdemu z nas.
Mam też drugą historię z tego gatunku.
Tak jak już mówiłam mieszkałam naprzeciwko pięknej, nowej, dużej biblioteki. Mówię o tym z takim rozmarzeniem, bo to była naprawdę biblioteka z prawdziwego zdarzenia. Ja nigdy nie widziałam wcześniej takiej biblioteki w Polsce, a generalnie kocham biblioteki. To była taka biblioteka, w której było oczywiście wiele książek, ale było też miejsce do posiedzenia, była duża sala z komputerami, gdzie można było popracować. Ona miała kilka pięter i na jednym z nich były też małe salki do spotkań i warsztatów. W takich spotkaniach też brałam udział i tak oczywiście starałam się tych moich nowych potencjalnych przyjaciół poznawać. Akurat niewiele z tego wyszło, ale to też jest wliczone w temat poszukiwań.
Ale jak nie wiem jak coś zrobić to zazwyczaj szukam na ten temat książek (albo kursów online, ale wtedy byłam jeszcze na etapie, że nie znałam kursów online). I w tej bibliotece taką książkę oczywiście znalazłam.
Mowa o być może znanej także Tobie książce Dale’a Carnegie pod tytułem: „Jak znaleźć przyjaciół i zjednać sobie ludzi.”
Co prawda ja miałam wersję audio bo ta biblioteka była tak super, że miała też system do wypożyczania ebooków i audiobooków. I ja ten audiobook sobie słuchałam karmiąc moją córkę. Codziennie koło 10 / 11 siadałam w wielkim szarym fotelu i karmiłam ją tak z godzinkę, dwie, czasem nawet trzy. W zasadzie to ona trochę jadła potem spała, ale musiałam z nią tak siedzieć, ponieważ jak tylko próbowałam ją odłożyć to ona od razu się orientowała i już nie spała. No więc to był dla mnie w trakcie dnia taki czas, w którym słuchałam albo czytałam książki.
I książkę Dale’a Carnegie słuchałam z wielkim zainteresowaniem. Zresztą była super nagrana taki starszy pan był lektorem. Jeszcze wtedy uczyłam się ciągle angielskiego (to znaczy, ciągle się uczę, ale te 6 lat temu byłam jednak na innym poziomie). I pamiętam, że nie mogłam zrozumieć o co mu chodziło, tam raz na jakiś czas pojawiało się takie powiedzenie: In the nut shell. I ja sobie wtedy myślałam – o jakie orzechy mu chodzi?
Dobra, a wracając do książki i jej treści. Chciałabym o niej opowiedzieć, ponieważ to jest ciągle bardzo popularna książka. Tak myślę, bo spotykam ją regularnie to tu to tam (myślę o księgarniach głównie internetowych). Co moim zdaniem pokazuje, że temat jest w przestrzeni i jest potrzeba. A powiem szczerze, że nie kojarzę innej książki, która by ten temat poruszała. I nawet jak prawie że przed chwilą, przygotowując się do tego odcinka, aby sprawdzić dokładny jej tytuł wpisałam w google to znalazłam taką krótką i ciekawą recenzję tej książki:
„Ta książka ułatwi ci swobodne poruszanie się w biznesie. Przyda ci się w życiu rodzinnym i towarzyskim.Każda rada w niej zawarta wydaje się oczywista.”
I w sumie to trafna recenzja, tylko powiem szczerze, że tłumaczenie na j. polski tytułu nie do końca jest trafione, bo w języku angielskim to brzmi tak:
„How to win friends and influence people?”
Czyli bardziej poradnik dla influencerów niż dla samotnych dusz. I tak trochę jest. Ale ja wtedy przeczytałam tę książkę, tak na serio, jako pomoc w tym moim problemie – samotności. No i robiłam bardzo skrupulatne notatki. Nawet ostatnio znalazłam kopertę, w której je trzymałam, pomyślałam sobie, że może coś tu zacytuję dziś z niej, ale nie da się. Nie są to rady, które pomogłyby zbudować Ci siatkę wiernych i zaufanych przyjaciół z którymi można konie kraść. To raczej taka książka, która przekona Cię, że jak chcesz poznać przyjaciół, to musisz być super miła dla innych i słuchać ich, przytakiwać, a wtedy ich „zdobędziesz”. No i to tak działa. Sama czasem się zastanawiam, czy po tym jak ją przeczytałam jakoś podświadomie nie utwierdziłam się w przekonaniu, że po prostu muszę być dla innych miła, bo inaczej to samotność i banicja. Po prostu Robinsone Cruzoe.
A przecież to czego oczekujemy od przyjaciół to właśnie to, aby móc być przy nich tak naprawdę sobą. I mieć w przyjaźni przestrzeń także dla siebie w całej okazałości, a nie tylko w tym miłym fragmencie.
Dobra opowiedziałam Ci kilka trudnych historii z Dubloina, to teraz czas na happy end, który faktycznie nastąpił. Jak dobrze wiesz, a jak nie wiesz – to właśnie ten moment abyś się dowiedziała od ponad 4ech lat mieszkam w Monachium. Z Dublina musieliśmy się wyprowadzić, jak zawsze ze względu na pracę mojego męża. I mój problem pod tytułem – samotność w nowym mieście – pojawił się jak niechciany bumerang.
I powiem Ci, jakkolwiek dziwnie, czy nawet magicznie (może ktoś by powiedział – naiwnie) by to nie brzmiało, gdy przyjechałam do Monachium wiedziałam jedno. Że jak najszybciej muszę poznać tu ludzi i że będzie to dla mnie jeden z prirytetów. Na samą myśl – jak i gdzie – przechodziły mnie ciarki. Ale faktycznie, po 4ech lata mogę Ci powiedzieć, że udało mi się tego dokonać.
Poczułam to bardzo dobitnie ostatnio, gdy były urodziny mojej córki. Na mini przyjęcie urodzinowe, ze względu na pandemię (choć był to okres, gdy liczby chorych w okolicy były względnie niskie, więc można było robić spotkania w domu, w Monachium w tym temacie panują bardzo konkretne restrykcje zależne od liczby chorych). Zaprosiłam więc dosłownie kilka bliskich osób z dziećmi. Mam to szczęście, że udało mi się trochę połączyć ten świat mojego dziecka i moich znajomych (choć nie są to światy w 100% zbieżne). W każdym razie po tym przyjęciu czułam niesamowitą wdzięczność za tych ludzi, za to, że możemy się spotkać. W pandemii, w której podróże zostały totalnie zaburzone to jest dla mnie czyste złoto, że mam z kim od czasu do czasu spotkać się tu choćby na spacer. Jestem wdzięczna za każdą taką osobę w moim życiu. I powiem Ci, że uświadomiłam sobie wtedy, że te relacje budowałam przez ostatnie kilka lat. Nie wszystkie moje pierwsze kontakty w tym mieście zooowocowały długą przyjaźnią, ale pozostało kilka, które pielęgnuję.
I tak sobie pomyślałam, że pokuszę się o taką moją osobistą syntezę na bazie tych doświadczeń o, jakąś listę kroków, punktów, które myślę warto rozważyć, gdy potrzebuje się poznać ludzi.
Być może zasłuży ona na recenzję podobną do recenzji książki Dale’a Carnegie: „Każda rada w niej zawarta wydaje się oczywista.” Trochę się tego boję, ale zaryzykuję.
I chciałabym zaznaczyć, że bardzo szanuję Was – moje Słuchaczki i wiem jedno, jesteście inteligentne. Zresztą spotkałam się na takiej wirtualnej kawie z jedną z Was i padło twtedy bardzo trafne podsumowanie, które ona powiedziała a propos podcastu. Wiesz, to nie jest dla wszystkich. Trzeba być inteligentnym. I ja się z tym zgadzam. Z drugiej strony myślę sobie, że jak już nagrywam odcinek na taki ważki temat, w którym każda w miarę inteligentna osoba wie, co zrobić. Co nie zmienia faktu, że zwłaszcza inteligentne osoby mogą mieć taki problem. To jest taki paradoks, bo nas inteligentnych jest mniej, więc statystycznie rzecz biorąc nie trafiamy na siebie na każdym rogu ulicy, a jaki wiemy, do przyjaźni jeszcze spora droga i wiele czynników musi zagrać, aby do niej faktycznie doszło. I tak pomyślałam sobie, że pokuszę się na takie krótkie podsumowanie, z zaznaczeniem tego, w którym podkreślę to, co było dla mnie osobiście kluczowe i co mi pomogło w całej sytuacji.
Także po pierwsze.
To znać siebie. To jest taki podstawowy punkt. Myślę, że z jednej strony – no wiadomo, ale z drugiej, kurcze, no tak rzadko jednak wiadomo. Znać siebie i akceptować z tym co dla nas faktycznie jest ważne. Można mówić o poznaniu swoich wartości (o tym też były kiedyś odcinki), ale też poznaniu swojej osobowości. Chodzi mi o to, żeby być wobec siebie uczciwym, jak się idzie do ludzi – lubię być taka i taka. Nie idę na kompromis w tej kwestii, nawet jeśli poznam potencjalnie fajnych ludzi. I nie mówię, żeby na twarz ludziom mówić – wiesz, ja lubię pić kawę, a ty nie – to jest no go – bo nigdy nie pójdziemy do kawiarni. Ale już jak się okazuje – wiesz, ja strasznie lubię tańczyć i chciałabym mieć wyjść z kim potańczyć raz w miesiącu, a ty nie cierpisz tańczyć, to wiesz, szanuję Cię i lubię, ale to jest ok, że nie będziemy się nawzajem zmuszać do czegoś. A mamy w pamięci, że w życiu czas jest bardzo ograniczony. I pewnie o tym wszystkie wiemy, ale dla mnie to jest ostatnio bardzo uderzające. Że to nie jest tak, że ja coś celowo eliminuję, tylko często po prostu nie ma na to czasu. Na ważne znajomości trzeba mieć regularnie czas. Inaczej to nie działa. Także z tym tańcem to jest taki prosty przykład i powiem Ci z jednej strony logiczny, ale ja wiem, z doświadczenia, że to był zawsze mój słaby punkt, bo ja podchodziłam z automatu do tego, żeby się dostosować do innych, jak już są. A z czasem odkryłam, że trzeba szukać swoich ludzi do czasu, aż się ich znajdzie. I trzeba znać siebie. I to jest tak naprawdę podstawą.
Po drugie to właśnie zastanawianie się kogo i po co się szuka. Wiem, to brzmi trochę strasznie, bo jednak jesteśmy ludźmi – relacje to nie transakcje, ja nie lubię tak myśleć o tym – hej, dziś szukam kogoś z kim mogę pogadać o tym czy tamtym i po to jesteś mi tylko potrzebna. Bo to tak w przyjaźni nie działa, że jest 100% perfekcyjnie i „na żądanie”. I nie namawiam Cię do takiego uprzedmiotawiania ludzi czy myślenia ala socjopata czy manipulator. Natomiast to, o czym mówię to gdy zaczynamy, szukamy to takie znanie swojego celu czy potrzeby i bycie z nim uczciwą wobec siebie i danie miejsca w tych poszukiwaniach tym potrzebom jest moim zdaniem kluczowe. Wiesz tak naprawdę idę na warsztaty takie czy takie aby się czegoś nauczyć, ale także idę, aby poznać kogoś kto mieszka w okolicy, ma od czasu do czasu ochotę się spotkać i potencjalnie jest kandydatką na przyjaciółkę (to się oczywiście z czasem okaże). I to zmienia zupełnie nastawienie i pomaga działać. Bo jak ja znam swoje intencje, to działam aby je zaspokajać, wdrażać w życie, a nie czekam biernie, czy życie samo zadziała, aby mi je spełnić. I myślę, że tak samo jak idziesz do piekarni po bułki bo jesteś głodna tak możesz traktować np. warsztaty z lepienia gliny jak miejsce nie tylko szkoleniowe ale także do znalezienia potencjalnych przyjaciół. Oczywiście jeśli chcesz i masz taką potrzebę, bo być może nie i ktoś przyjdzie ze 100% celem na tym, że chce się dowiedzieć wszystkiego o glinie i to go tylko interesuje i może być przy okazji miły, ale nie szuka przyjaciół. I to też jest ok. Wogóle wielu ludzi nie szuka. I to jest też ciekawe, bo oni w swoich życiach często nie mają miejsca na nowych ludzi. I coś nie zagra. I trzeba to zaakceptować też.
Po trzecie właśnie – znajdź potencjalne miejsca gdzie Ci ludzie są. Offlinowe albo wirtualne. Nagrywam ten odcinek w kolejnej fali pandemii. Nie wiem, kiedy go odsłuchujesz. To jest piękne w podcaście, że te treści trafiają do ludzi w tak różnych momentach, czasem nawet po kilku latach od nagrania, kontekst się często zmienia. Teraz jesteśmy w ekstremalnie trudnym momencie socjalnie. Z jednej strony te aktywności offlinowe są utrudniane, zamykane, dla naszego bezpieczeństwa, nie wiemy jak długo pandemia potrwa. Dopiero trwa kilka miesięcy, więc ciągle to co się dzieje to jest taki stan wyjątkowy. Ale nie mam pojęcia jak długo i w jakim kształcie będzie to finalnie wyglądało? Nie wiemy, czy faktycznie punkt naszego życia na stałe nie przeniesie się online?
Powiem tak, ja poznałam wielu fantastycznych ludzi online. To jest niesamowicie fajna opcja, która ma ogromny potencjał, ale też ma swoje podstępne meandry. Nawet ostatnio pojawił się u mnie taki wątek na terapii – na ile te moje np. Instagramowe znajomości – nie są tylko taką formą zastępczą relacji? Bo tak jest łatwiej, nie znamy się za dobrze, więc póki co są w większości między nami te fajne emocje. I oczywiście, to są bardzo dobre pytania. Mi udało się w Monachium zbudować kilka pięknych długotrwałych relacji, które mają miejsce „na żywo”. To jest dla mnie namacalne i super. Prawda jest też taka, że pomimo wszystko i tak często spotykam się z tymi osobami kilka razy w roku tak na żywo, a na stałe jesteśmy w kontakcie wirtualnym. Także to wszystko bardzo się miesza i warto być czujnym także w internecie, nie lekceważyć tego miejsca, że takie sztuczne, że przez ekran. Ja uważam, że relacje, rozmowy to jest wszystko bardzo ważne dla nas i nawet jak tylko przez ekran to warto to pielęgnować i dbać o regularność.
I na koniec – po czwarte. Dla mnie najważniejsze. To podejście w swojej własnej głowie do tego. Moim zdaniem relacje przyjacielskie są równie ważne jak te partnerskie. Tyle, że partnera mamy jednego, jak się trafił ze szkoły, czy od znajomych albo tak przy okazji nazwijmy to „w środowisku naturalnym” to super, na dobrą sprawę może się nam na tyle poszczęścić, że te poszukiwania już nigdy nam się nie przydarzą. Ale jak wiemy dobrze – nie zawsze się trafił. I nie ma w tym nic złego. Myślę sobie, że jeszcze kilka lat temu, może kilkanaście – szukanie faceta w internecie, to było jakieś hmm… szukam w tym momencie dobrego słowa – dziwactwo? Coś sztucznego? Nienaturalnego? Bo jak to ominąć kupidyna, chemię, przypadkowość, romantyczność i zdać się na algorytm? Nie wiem w sumie jakie Ty masz do tego podejście? Ja nie mam nic przeciwko takiemu szukaniu, akurat męża poznałam w pracy, ale pamiętam miałam koleżanki, które szukały długo i internet był taką „ostatnią deską ratunku”. A z drugiej strony, kurcze był świetnym rozwiązaniem.
W każdym razie mówię o tym, aby stworzyć taką analogię do szukania przyjaciół. Myślę sobie, że generalnie bywamy coraz bardziej samotni. Żyjemy coraz bardziej osobno. Może przesadzam? A może nie. Ale faktem jest, że tzw. „home office” wchodzi do menu głównego w naszym życiu nie wiadomo na jak długo. Coraz częściej zaczynamy się rozwijać, zmieniać, dowiadywać o sobie, zmieniać swoje preferencje. To wszystko sprawia, że potrzebujemy zmienić nie tylko ubrania, jedzenie, jakim się karmimy, książki jakie czytamy, ale często także ludzi, z którymi przebywamy, rozmawiamy. I tych ludzi nie da się kupić w sklepie, trzeba ich znaleźć, poznać, przełamać się. Także właśnie ten temat przełamania się, dla mnie był kluczowy. Oni są wokół nas, oni czekają, tych ludzi jest pod dostatkiem. Potrzebujemy się po prostu odnaleźć. I myślę sobie, że gdybym miała jednym zdaniem podsumować czy opisać intencję stojącą za nagraniem tego odcinka to byłoby właśnie takie – przesłanie – wiem, duże słowo, wchodzę na taką niebezpieczną ambonę, ale powiem może bardziej dosadnie takie poklepanie po ramieniu, czy nawet szturchnięcie, że mamy prawo aktywnie szukać przyjaciół. I te poszukiwania nie zawsze będą takie łatwe, miłe i przyjemne. Czasem będziemy potrzebować zagadać, przełamać się, pójść gdzieś do grupy osób, porozmawiać z kimś obok, zaryzykować, że pomyśli, że jesteśmy zwariowanymi wariatkami (w tym jestem akurat dobra, w byciu taką wariatką) i przełknąć takie mikro odrzucenia. I nawet jak o tym mówię to mam z tyłu głowy taką myśl, dorośli ludzie nie mają z tym problemu. Ale powiem wprost – ja miałam i mam. Nie lubię tego zagadywania. Nie cierpię small talku. W dużej grupie nowo poznanych ludzi się totalnie gubię. Czuję się źle i nienaturalnie. Być może odpowiada za to moja wysoka wrażliwość, a może talent który mam top 5 – indywidualizacja. Pamiętam, jak kilka lat temu po zrobieniu testu Gallupa, miałam konsultację z Dominikiem Juszczykiem i rozmawialiśmy o tym talencie i on powiedział, że też go ma i ma wypracowane strategie na to, jak sobie radzić w takich sytuacjach (nowi ludzie, grupa). Podchodzi osobno do ludzi i szuka punktu zaczepienia, czegoś o czym może zacząć rozmawiać. Ja zazwyczaj zaczynam z dupy strony trochę od czegoś wielkiego, osobistego, niektórzy naprawdę patrzą na mnie jak na wariatkę, ale powiem Ci szczerze najbliższe mi tutaj osoby takie coś przyciągnęło. Więc bądź sobą na ile w takiej sytuacji się da i ok.
Także ja absolutnie rozumiem, że ktoś może tego po prostu nie lubić. Ba, to może się łączyć z lękami. Ja jestem notorycznie spocona na takich spotkaniach. Planuję jakie ubrania zakładam (golfy i poliester odpadają). Ale powiem Ci warto czasem wziąć się z tym za bary. Wiem, że ekstrawertykom, a jeszcze takim nie wysoko wrażliwym ekstrawertykom jest łatwiej. Mają tę swobodę. Ale też wiem, że my wwo zasługujemy na takie piękne, głębokie relacje, bo to nas niesamowicie wzmacnia i ładuje i w końcu możemy sobie tworzyć takie nasze wspólne wewnętrzne (ale nie tylko wewnętrzne, bo bez przesady – też jesteśmy ludźmi ;) ) światy.
….. Westchnięcie…..
Ciekawa jestem, jak Ty się zapatrujesz na ten temat? Bo powiem Ci z jednej strony to jest dla mnie super ważny temat, a z drugiej mam takie coś dziwnego na ramieniu, co cały czas mi mówi, żeby o tym nie opowiadać, dać spokój.
Także, jeśli jesteś ze mną do tego momentu, to zachęcam Cię – daj mi znać, jak Ty to czujesz? Może napiszesz w komentarzu? Może mailowo? Może na instagramie? Może będzie nas tam więcej? I może umówimy się na jakąś wspólną kawę, aby pogadać i to nie tylko o tym?
Zachęcam bardzo. Choć absolutnie nie naciskam.
I jak zawsze na koniec dodam standardową, ale ważną formułkę. :) Notatki i linki o których mówiłam w tym odcinku znajdziesz na stronie Bardzo serdecznie zachęcam Cię też do zasubskrybowania audycji tam gdzie lubisz jej słuchać. Oraz do zapisania się na newsletter. Wysyłam w ten sposób powiadomienia o nowych odcinkach, a czasem też różne niespodzianki (zawsze miłe). Jeśli bywasz na Instagramie to zasubskrybuj konto audycji , a w bio tego profilu znajdziesz też odnośnik do mojego osobistego konta, gdzie publikuję głównie przez story od poniedziałku do piątku treści mniej lub bardziej takie rozrywkowo – myślowe.
Dziękuję Ci, że słuchasz podkastu. Wyobrażam sobie, że poprzez ten podcast tworzymy taką wirtualną sieć podobnie myślących osób i zapewniam Cię, że cały czas szukam sposobu na to, abyśmy mogły się między sobą lepiej poznawać także osobiście.
Życzę Ci dobrego czasu.
Kolejny odcinek ukaże się za dwa tygodnie. Będzie to miła rozmowa na całkiem fajny temat z przemiłą Gościnią.
Do usłyszenia.
Zostaw Komentarz