Odc. 86. Odpowiedzialna moda w praktyce. cz. 2. PRZECZYTAJ

with Brak komentarzy

Słuchaj odcinka na stronieSpotify | Apple Podcasts | Google PodcastYou Tube | oraz wszystkich innych aplikacjach w telefonach oraz aplikacji Empik GO lub Patronite Audio

Zapraszam Cię na 2. cz. rozmowy z Kasią Zajączkowską – Fajto, prowadzącą podcast „Odpowiedzialna moda”. 

Przy okazji zachęcam Cię do dołączenia do naszych SPOTKAŃ. Szczegóły znajdziesz TUTAJ. 

Jeśli masz ochotę wesprzeć mnie w tworzeniu podcastu możesz to zrobić poprzez platformę PATRONITE, albo dzieląc się tym odcinkiem choć z jedną osobą. 

Zachęcam Cię też serdecznie do dzielenia się własnymi przemyśleniami w komentarzu na stronie odcinka lub na Instagramie. Jeśli chcesz być na bieżąco z nowymi odcinkami oraz terminami spotkań zachęcam Cię do zapisania się na listę TUTAJ. 

PRZECZYTAJ CAŁĄ ROZMOWĘ

MOŻESZ JĄ POBRAĆ JAKO PDF TUTAJ

Zapraszając cię do tej rozmowy, bardzo mi też zależało z jednej strony właśnie, żeby o tej modzie porozmawiać, a z drugiej strony ja jestem średnio zorientowaną konsumentką. Być może dla własnego spokoju nie drążę pewnych tematów, natomiast zakupiłam i przeczytałam z dość dużą ciekawością książkę o slow fashion na przykład Asi Glogazy, która gdzieś tam otwiera oczy. Wiem, że można by było pogrzebać jeszcze głębiej – jest twój podcast, jest to, co robisz – natomiast myślałam sobie o tym, żeby nasza rozmowa była tak w pigułce dla takiej średnio zorientowanej konsumentki, tym przerażającym elementem, ale też takim pomagającym czy naświetlającym bardzo mocno, na których punktach już teraz my jako konsumentki, konsumenci naprawdę potrzebujemy się skupić, żeby nie odwlekać tego, żeby nie było tak, wiesz, że: „No wiem, że te dzieci tam pracują, ale jak już wypracowały to…”. W sensie nie mówię tego, że Słuchaczki tak myślą czy ja tak myślę.

Wiem, wiem.

Ale skoro to już jest w tych sklepach, co to zmieni, czy ja to kupię, czy nie kupię? Dlatego mam tutaj dwa takie punkty. Pierwsze pytanie i trochę rozmowa o tych sieciówkach, o których już wspomniałyśmy, oddałyśmy im też to, co zrobiły dobrego kiedyś nam i teraz możemy się skupić, bo ja też mocno znam od środka – pracowałam kiedyś w dużej firmie kosmetycznej – tak że ja rozumiem, że biznes jest po to, żeby robić pieniądze i ja rozumiem, że konsumenci mają wpływ, ale muszą ten wpływ mądrze wykorzystywać. I wiem, że sieciówki często, czy w ogóle firmy, zaczynają od tej powierzchni, od tego marketingu. Dlatego ja bardzo często bardzo mocno przez palce też traktuję te takie, nie wiem, jak widzę te hasła w stylu „to jest z recyklingowego poliestru” i ja sobie myślę: „No, ten recykling brzmi dobrze, ale ja się na tym nie znam, w ogóle coś tam czytałam, że to czasami jest bez sensu”. Czy to ma sens, czy to jest znowu informacja, ten tak zwany greenwashing, który chce mi zamydlić czy uspokoić mnie, a nic nie wnosi? Więc moje pytanie do ciebie jest, czy wierzyć sieciówkom w zmiany i gdzie, w których momentach możemy być czujne i jak my jako konsumentki możemy tutaj mieć tę władzę zmiany, wpływu, tak?

Wiesz co, ja myślę, że jak sobie szukamy… Podoba mi się to, od czego zaczęłaś, czyli co możemy zrobić dzisiaj, od razu, natychmiast. I myślę, że ta zmiana, zmiana świata przez trochę zmianę tych naszych osobistych nawyków, to jest coś, co pewnie tego świata tak radykalnie nie zmieni, bo oczywiście są potrzebne jakieś systemowe rzeczy, ale my jednak „głosujemy portfelem”, jak ktoś kiedyś mądrze powiedział. Więc ja zawsze też to pytanie trochę odwracam – bo z jednej strony jasne, nie przestaniemy kupować i fajnie wiedzieć, na co zwracać uwagę. Pierwsza rzecz, jaką bym zrobiła, to po prostu wyeliminowała poliester ze wszystkich ubrań, w których on jest jakby niepotrzebny, w których on jest zbędny. Bo toniemy po prostu pod plastikiem. Jeszcze nie mówiłyśmy o tym, widzisz, tych faktów mrożących krew w żyłach albo przynajmniej moją krew w moich żyłach, jest sporo i na przykład te tony mikroplastiku, które są wypłukiwane z ubrań właśnie poliestrowych w każdym praniu, a które potem krążą w wodzie pitnej, a na końcu my je też zjadamy albo wypijamy, jak trafiają do mórz, do ryb, ryby do nas i tak dalej, i tak dalej. To jest coś, z czym sobie jeszcze w ogóle nie radzimy i nawet nie wiemy, jaki to ma do końca na nas wpływ, jeśli chodzi o zdrowie. Więc po pierwsze w ogóle, wiesz, ban na poliester – żadnych poliestrowych bluzeczek, sweterków, czytajmy składy, czytajmy metki. I to dotyczy…

Kurtka. Tak cię teraz zapytam, bo teraz zima, czy kurtka z poliestru? Bo strasznie trudno jest kupić z czegoś innego kurtkę w ogóle.

Tak, tak. On ma swoje zalety, to, że on jest wytrzymały, to, że on jest wiatroodporny, wodoodporny i tak dalej. Jeśli chodzi o „puchówkę”, jeśli chodzi o odzież techniczną, na narty – no raczej nie będziemy jeździć w wełnianych kubraczkach, nie o to chodzi.

W kożuchach.

Albo w kożuchu, tak. Niech sobie zostanie ten poliester w odzieży, w której ta funkcja, ta jego specyfika jest OK. Bo takiej kurtki narciarskiej my nie będziemy prać dziesięć razy w sezonie…

I też jest na lata, jeśli jest na dorosłą osobę.

Tak. I ona się nam przyda, jak najbardziej. Ale chodzi mi o to, że moda, ponieważ chciała być coraz tańsza, to sięgała po coraz tańsze materiały, no i po prostu poliester jest dużo tańszy niż wiskoza, niż bawełna i tak dalej. Ale jak pamiętamy o tym, ile te rzeczy się będą rozkładać i że one w ogóle nie są przyjemne dla naszej skóry. My się tak czasami śmiejemy czy mówimy: „No tak, człowiek tak tęskni za naturą, że potrzebujemy lasu, spacerów, słońca, że to nas tak koi”, a zapominamy o tym, że nasze ciało ma to samo – my też się lepiej czujemy w czymś, co pochodzi z natury, niż w czymś, co pochodzi z paliw kopalnych i z jakiegoś tam przetworzonego w długich procesach plastiku, ropy i tak dalej. Więc poliester to nie jest coś, za czym tęskni nasza skóra, mówiąc już tak zupełnie wprost, więc eliminujmy.

I w ogóle wydaje mi się, że to się nie uda bez takiego wyhamowania z konsumpcją. Nawet ta zamiana marek sieciowych na marki etyczne to ona większości osób uda się tylko wtedy, kiedy zamienimy ilość na jakość. Umówmy się, jeśli ja dzisiaj jestem w stanie przełknąć kupienie sobie koszuli, która mi się podoba, za 400 złotych, to tylko dlatego, że to jest trzecia rzecz nowa, jaką ja kupuję w tym roku. Ale kiedyś ja kupowałam nowe rzeczy co piątek. Nagradzałam siebie zakupami, wydawałam dużo więcej na ubrania, ale wydawało mi się, że: „Co, bluzka za cztery stówy? To jest po prostu jakaś fanaberia”. Ja wolałam kupić cztery bluzki za 99 złotych i w ogóle nie przyszło mi do głowy, że też właśnie wydałam cztery stówy. Po prostu tym nas jakby zakasowały sieciówki, że możesz mieć dużo. Więc pierwsze, co powinniśmy zrobić, to rozstać się z tym myśleniem, że dużo to fajnie. Dużo to nie jest fajnie. Dużo nam nie pomaga w budowaniu fajnych zestawów, w jakimś kreatywnym wykorzystywaniu naszych ubrań i tak dalej. 

Co więcej, my, jak szukamy rzeczy tylko tanich i mamy te swoje takie widełki, to bardzo często nie kupujemy tych rzeczy, które nam się tak naprawdę podobają. Ja się takiego myślenia, że mogę sobie kupić coś, co naprawdę lubię i nie zaczynam od sprawdzania ceny, to ja się dopiero tego nauczyłam stosunkowo niedawno. To nie znaczy, że sięgam po marki luksusowe, ale to znaczy, że dowiedziałam się o sobie – moja mama miała to zawsze i to jest coś, co w niej bardzo podziwiam, ona zawsze wiedziała, że jak jej się coś podoba, kupi, wyda więcej i będzie to nosić przez lata – ale ja byłam tym pokoleniem, które chciało więcej, częściej, mocniej, więc mnie bardziej cieszyły zakupy niż to wieloletnie użytkowanie. To nie brzmiało dobrze – kup coś na lata, tak? Tak jak teraz marki modowe nas przekonują, że zakupy to jest inwestycja. No sorry. Zakupy to jest wydatek, to nie jest inwestycja. 

Tak samo jak samochód nie jest inwestycją.

Dokładnie. To nie jest inwestycja, tutaj nie ma zwrotu z tej inwestycji. Natomiast prawdą jest to, że jeśli ja kupię sobie bluzkę czy koszulę za cztery stówy, to ja naprawdę się zastanowię, czy mam ją uprać w 30 stopniach, czy w 60, ja naprawdę ją powieszę starannie na wieszaku i ja naprawdę będą ją nosić przez następne lata, bo ja przemyślałam ten zakup, ja wchodziłam parę razy na tę stronę i zastanawiałam się, i ręka mi drżała, jak klikałam „Kup to”. To ubranie ma inną dla mnie wartość niż takie właśnie, wiesz, przygarniane z jednego lub z drugiego miejsca rzeczy. Oczywiście to też nie jest tak, żeby tutaj nie wybrzmiało coś fałszywie, że odpowiedzialna moda to jest moda dla bogatych. Nie, my mamy swoje szafy już przepełnione, więc odpowiedzialne to jest przede wszystkim wyhamowanie z zakupami. I mamy całą rosnącą ofertę second-handów, ale również butików onlinowych, które już pokazują nam i mają ofertę rzeczy wyselekcjonowanych, wypranych, czystych, bez jakichś dziur czy wad i my możemy wtedy włączyć się w ten drugi obieg i to jest coś, co lubię najbardziej. 

Więc jak powiedziałam, że kupiłam w 2020 trzy rzeczy, to to nie są wszystkie rzeczy, bo jeszcze kupiłam kilka rzeczy w takim właśnie drugim obiegu, na jakichś Facebookowych grupach typu second-hand, ale pewnie jakbym to policzyła z ręką na sercu, to nie wiem, czy tego jest więcej niż dziesięć sztuk. A kiedyś ja potrafiłam kupić tyle rzeczy w miesiąc, tak? I co więcej, w ogóle nie mam poczucia, że nie mam się w co ubrać – nawet nie pamiętam, kiedy byłam bardziej zadowolona ze swojej szafy niż teraz. No, ale tutaj jeszcze byśmy dotknęły innego aspektu, czyli w ogóle takiego rekompensowania sobie modą czegoś, załatwiania sobie modą albo przykrywania zakupami jakiejś wątpliwej relacji ze swoim ciałem, jakiegoś takiego… Tu wchodzą kompleksy, tu wchodzi właśnie akceptacja ciała – bardzo dużo rzeczy. 

I teraz sobie właśnie uświadomiłam, że w ogóle nie do końca odpowiedziałam na twoje pytanie, ale zawinę jeszcze w tamtą stronę, do tych sieciówek. Bo tego greenwashingu jest rzeczywiście bardzo dużo i on jest – to, co widzę w tym pozytywnego, to to, że marki, nawet te sieciowe, zobaczyły, że klient zaczyna być zainteresowany tymi rozwiązaniami ekologicznymi. Gdyby nie było takiej presji oddolnej, żeby coś w modzie zmieniać i ulepszać, to oni by sobie nie zawracali głowy tymi ekologicznymi rozwiązaniami, bo one kosztują, wymagają zmiany jakichś procedur, procesów – to nie jest coś, co jest łatwo robić. Więc też trzeba przyznać sieciówkom, że jak się jest większą firmą i nagle chce się robić wszystko inaczej, to też jest duży wysiłek, to jest cena, to kosztuje, to nie jest proste. 

Miałam taką rozmowę właśnie o toksycznych ubraniach z Pawłem Urbańskim i on mówił, że dla nich to staranie się o certyfikaty GOTS to była droga przez mękę, a klienci mówili: „Ale po co wam to? Po co wam to? Nie możecie dalej tak działać, jak działacie?”. Tylko, wiesz, takich firm nie ma wiele. Firmy dzisiaj, to że zmieniają się, że komunikują to swoje zrównoważenie i takie eko – nawet już polska sieciówka, która kiedyś jeszcze… prezes mówił, że za biedna jest marka, żeby się zajmować ekologią, a teraz już na lewo i na prawo słyszymy o tym, jakie wprowadzają ekologiczne rozwiązania. To moim zdaniem jest mimo wszystko taki znak tego, że ta branża się bardzo mocno zmienia. Pandemia w tym pomaga, mam wrażenie, bo myśmy po prostu wyhamowali z zakupami i teraz projektanci i marki będą musieli dwukrotnie dłużej, co najmniej dwukrotnie dłużej, i uważniej przemyśleć swoje projekty, bo klient będzie bardziej wybredny. 

Wiesz, coś takiego, jak tkaniny z recyklingu, to jest zawsze super opcja, ale podobnie jak te wszystkie zrównoważone marki, nie chodzi o to, żebyśmy sobie zamydlali oczy i zamieniali kupowanie produktu A na produkt B. Jasne, że zawsze lepiej kupić coś od marki lokalnej, o której więcej wiemy, jest transparentna, ale koniec końców, no to – takie też czasem stosuję porównanie – z odpowiedzialną modą jest trochę tak jak z bezpiecznym seksem, czyli, wiesz, sto procent skuteczności mamy wtedy, kiedy jesteśmy abstynentami i abstynentkami, a w przeciwnym wypadku możemy tylko po prostu wybierać mądrze. Więc pomocne są certyfikaty, ale nawet w takich sieciówkach, jak mamy wybór między koszulką bawełnianą albo koszulką z bawełny organicznej, to zawsze zagłosujmy za tą bawełną organiczną, bo ona oznacza mniej chemii, bardziej ekologiczny proces produkcji i tak dalej. 

Chociaż też tajemnicą poliszynela jest, że świat przy dzisiejszej konsumpcji nie byłby w stanie nas wszystkich ubrać w bawełnę organiczną. Gdybyśmy wszyscy teraz nagle chcieli nosić bawełnę organiczną, to zabrakłoby w ogóle miejsca pod uprawy. No bo tutaj ciągle dochodzimy, jak mantrę to powtarzam, ciągle dochodzimy do tego, że ta odpowiedzialna moda ona się dzieje wtedy w naszych szafach, kiedy my po prostu wyhamowujemy z konsumpcją. A jeśli ktoś bardzo potrzebuje, jeśli traktuje modę jako taki wyraz ekspresji i totalnie się nudzi, no to dla takich osób naprawdę jest dzisiaj cała oferta second-handów. Zresztą ten rynek, szacuje się, że on mniej więcej za dziesięć lat będzie większy niż rynek nowych ubrań, więc to też daje do myślenia, prawda? Więc chcesz się bawić modą? Dobra – to buszuj w tych lumpeksach, kupuj nawet codziennie, potem puszczaj to w obieg, możesz nawet być super sprzedawcą na Vinted, mieszaj w tym. Też możemy wtedy się kłócić – no dobra, ale ci kurierzy, którzy będą jeździć w tę i we w tę, no tak, to też jest jakby taka jeszcze zabawa, ale powiedzmy, że tutaj tak możemy myśleć o modzie, jeśli ktoś naprawdę nie umie się powstrzymać. 

No ale coś, co mnie dobija, to faktycznie takie beztroskie unboxingi albo niekończące się promocje też jakoś tak mocno pokazywane przez właśnie blogerki i influencerki tak zwane. Bo wydaje mi się, że w dzisiejszym świecie to już powinno być obciachem. Marzę o tym, żeby to było obciachem – żeby napędzanie konsumpcji było po prostu czymś niefajnym, żebyśmy wszyscy po prostu czuli, że bee! W ogóle skąd on się urwał? Z lat 90.?

No właśnie. I tutaj dotknęłaś sedna sprawy. Cały czas mi dźwięczy w głowie, że odeślę w notatkach do tych twoich odcinków, też w ogóle do całego podcastu twojego zachęcam. Ja bym jeszcze chciała chwilkę się zatrzymać przy tych małych markach, właśnie przy tych świadomych markach i tutaj nawet ci pisałam o tym, że dla mnie to wszystko jest – tak nie napisałam, ale napisałam coś, co jest sednem sprawy – dla mnie to jest wszystko fajne do momentu, kiedy ja chcę wydać więcej i nie mam gdzie wydać tych pieniędzy, ponieważ noszę rozmiar 46-48. Ostatnio nawet się oburzyłam, muszę to powiedzieć, bo kupuję kurtkę puchową i wiesz co, zmówiłam rozmiar 48 i myślałam – z takiej firmy, powiedzmy, sportowej – że 48 to jest już taki max i taka ciasnawa jest. I mówię do męża: „Nie wiem, nie wiem, czy tam ten sweter, ale powinnam…”. Na balkonie stałam, czy ona bez tego swetra da radę trochę, mam w głowie, czy się nie rozpruje w pewnym momencie, ale on mówi: „Wiesz co, mają większy rozmiar. Może ci zamówię?”. I ja mówię: „Mają? Mi się wydawało, że nie mieli”. „No mają 50, nawet 52”. Jak usłyszałam słowo 50, to coś we mnie podskoczyło. Jakby mój mąż mówi do mnie: „Zamów rozmiar 50”. 

Bo ja, wiesz, mam bardzo duży biust jakby, więc w ogóle dla mnie kupowanie koszul, to był zawsze koszmar. Ja rozumiem, że te małe marki, te firmy, które też pracują już na materiałach z certyfikatami, idą w fajnym kierunku, natomiast znalezienie marki, która robiłaby coś fajnego, ładnego i jeszcze w większej rozmiarówce jest absolutnym koszmarem, trudem. Nie wiem, w ogóle, mówimy też mocno o tym diversity, a mam wrażenie, że ludzie w pewnym rozmiarze nie istnieją. To jest też paradoks na inny temat w ogóle. Oni są tak naprawdę z mody też mocno wykluczeni, przy założeniu, że w pewnych rozmiarach nie da się dobrze wyglądać. 

A z drugiej strony powiem ci, tak już trochę tu zmieszam tych myśli, ale zaraz właśnie oddam ci głos i z tym pytaniem. Szyłam w zeszłą niedzielę z moją córką na lalkę Barbie ubranka. Ja mam średnie zdolności w tym temacie, bym powiedziała, ale bardzo chciała, no i tam jej szyłam tę sukieneczkę i wtedy sobie uświadomiłam – no nie dziwię się rzeczywiście, że na taką zgrabną Barbie łatwiej się szyje 😊. Czego by tam jej nie zaplątać. Fakt, nie dziwię się, że do mody weszły te nieobszyte końcówki – rzeczywiście to jest praca, a taki estetyczny nieład, rach-ciach i mam sukienkę jak z wybiegu. To już tak abstrahuję. Natomiast, czy ty w ogóle polecasz jakieś małe marki, świadome marki? I tutaj też: na co też zwracać uwagę i czy jest jakaś szansa, żeby ta świadomość projektantów rzeczywiście poszerzyła się o to, że też z takim podejściem, że ubieramy ludzi i wszyscy ludzie mają prawo się wyrażać i wyglądać fajnie?

Wiesz co, dotknęłaś bardzo takich ważnych aspektów, bo faktycznie z modą jest tak, że ona przez lata budowała tę naszą ekscytację właśnie na tej pewnej ekskluzywności, tak? Na tym pewnym wykluczaniu. Już świętej pamięci Karl Lagerfeld też w pewnym momencie wypuścił – sam dużo kilogramów zrzucił i odtąd zaczął twierdzić, że sorry, ale po prostu chcesz być modny, musisz być chudy i tak dalej. I nie ma w branży mody rzeczywiście czegoś takiego, jak bycie za chudym. No i to jest bardzo niefajne. To ma też bardzo poważne skutki i jak myślę sobie o mojej córce, która ma lat 12 i wśród jej koleżanek temat odchudzania jest obecny już od kilku lat i one się bardzo oceniają przez ten pryzmat. I moja córka potrafiła właśnie przychodzić z taką refleksją, uwagą od koleżanek, że jest za chuda i je chyba waciki. Ona mówi: „Mamo, ale o co chodzi z tymi wacikami?”. I wiesz, to było naprawdę takie szokujące. Ja zresztą też przerobiłam swego czasu zaburzenia odżywiania, więc to jest zawsze też coś, co mi gdzieś głęboko po prostu ryje w brzuchu i w głowie też. 

I myślę sobie, że moda teraz przynajmniej deklaruje, że idzie w kierunku tej inkluzywności i chce dostrzegać – przynajmniej w kampaniach reklamowych to już widzimy, że pojawiły się osoby starsze, osoby z siwymi włosami, pojawiły się osoby z bielactwem, widzimy na wybiegach osoby size plus, jak się to ładnie określa. A jednocześnie musimy sobie zdać sprawę, że z takich technicznych zupełnie aspektów projektowanie dla większych rozmiarów jest o tyle trudne, że gdy nasze ciało zmienia parametry i w tym rozmiarze 46, 48, 50 tak naprawdę każda sylwetka powinna być już traktowana indywidualnie. Bo u kogoś te kilogramy pójdą bardziej w biodra, u kogoś pójdą bardziej w biust, u kogoś w ramiona. Tak naprawdę zrobienie ubrań, które nie będą takimi płachtami materiału, w które się można po prostu zatopić, przykryć i schować, tylko zrobienie czegoś, w czym dalej – mówię kobieta, ale w ogóle – w czym będziemy się czuć dobrze, będziemy czuć, że to jest ubranie dla nas, że my nie jesteśmy teraz w jakimś worku XXXL. 

To tak naprawdę, zamiast polecać marki, które mam nie przetestowane, to znaczy, ja nie jestem pewna, jak ta konstrukcja wygląda, ja bym miała inną radę. Jeśli chcesz wydać pieniądze i jesteś gotowa wydać to na fajne tkaniny i mieć coś, co ci posłuży, to tutaj się kłania ten oldskulowy krawiec. I to jest myśl, żeby po prostu zrobić ubranie, które będzie szyte na miarę, które będzie na ciebie i tam nie będzie kompromisów pod tytułem: „No dobra, żebym się dopięła w biuście, no to niestety w biodrach muszę mieć 40 centymetrów luzu”. Tylko tam będzie miejsce na biust i będzie miejsce na talię, i będzie miejsce na biodra, i pokażemy kształt ciała, który można pokazać w każdym rozmiarze. To nie jest coś takiego, że do rozmiaru 40 my jeszcze możemy mieć taliowaną sukienkę, a potem to już musimy chodzić w pelerynach. To są nasze wybory.

Chociaż, wiesz co, jeszcze tutaj tak ci wejdę w słowo. Jednak challenguję te małe marki i zachęcam, bo, powiem ci, ja się w pewnym momencie zaczęłam śmiać, że mogłabym zmienić imię na Violeta.

Dlaczego?

A nazwisko na Mango 😊.

Acha…

I nie jest to jakaś zamierzona reklama, natomiast muszę powiedzieć, że dzień, w którym rzeczywiście stałam się klientką tej marki plus size zrobionej, nie wiem, dlaczego taka brzydka nazwa, z całym szacunkiem – Violeta? 😊 Karla. O Karla by mi się bardziej podobało, tak elegancko, a nie jakaś „Wioletta” i to jeszcze przez dwa „t”. No, tu już sobie żartuję, tak? Ale, wiesz co, pomimo wszystko właśnie ta Violeta jest dla mnie taką nadzieją, chociaż właśnie siedzi w tej sieciówce i jest bardzo dużo poliestru, no ale nie tylko, ale to oni w końcu rzeczywiście potraktowali ten rozmiar plus size z taką uwagą i znaleźli gdzieś pomiędzy fajnym designem, jakimiś krojami – wiadomo, część rzeczy przychodzi i pasuje, część rzeczy nie pasuje – ale przy takiej jakości sieciówkowej spodnie często pasują, co jest wielkim challengem dla osoby po prostu „o kroju jabłka”, nazwijmy to ładnie.

Kroju… Ładnie to powiedziałaś. Skrojona na jabłko 😊.

Jestem skrojona na jabłko. Oczywiście czasem muszę tam już obciąć te końcówki tych spodni, czy sukienka, którą modelka ma na sobie, jest za kolano, a ja mam do ziemi. Ale to są wtedy momenty, kiedy mogę iść do krawca. I właśnie jak patrzę na te małe marki, to myślę sobie, zachęcam, bo to jest jednak… Być może ktoś musi się w tym specjalizować czy zdecydować się na niszę. Też nie oczekuję, że mała marka podoła temu, natomiast myślę, że ta Violeta moja ukochana jest tym takim przykładem. H&M w to też idzie, ale w H&M, powiem szczerze, różnie bywa. Oni chyba tam idą po jakiejś bandzie totalnie już przy tej masie, bo w ogóle w H&M przestałam już w pewnym momencie wchodzić do przymierzalni, jak jeszcze tam chodziłam, bo czasami było coś, co ładnie wygląda, zakładasz to i masz wrażenie, że ktoś szył na oślep, wiesz, jakoś tak w ogóle to nie pasuje, nie wygląda. No ale tutaj już pewnie wracamy do tego tematu, o którym mówiłaś, o sytuacji, kto to szył i za ile to szył, bo tutaj też sobie myślimy o tym niewolnictwie niestety. Więc tu taki mój mały manifest do tych małych marek też.

Wiesz co, to jest na pewno coś, co marki muszą dostrzec i myślę, że powoli dostrzegają, tylko pamiętajmy, że one muszą trochę nabrać, tak mi się wydaje, rozpędu. To znaczy, każda marka prowadzi jakieś swoje statystyki, no i jeśli wypuszczają na rynek kolekcję w rozmiarach od XS do, powiedzmy, XL, albo do L i widzą, że najlepiej sprzedaje im się ta M-ka, no to ryzykowanie, pójście w te rozmiary większe to jest dla nich jakieś ryzyko, jeśli nie mają całej swojej marki skonstruowanej jako taką właśnie plus size. A z drugiej strony kobiety, i ja też się nie dziwię, bardzo nie lubią takich marek, które od razu je definiują, czyli taki sklep, w którym od razu już na witrynie masz plus size, to tak, jakby ktoś ci powiedział: „No dobra, tutaj moda specjalnej troski”. 

I właśnie tak jest. I dlatego ja wokół tej Violety bardzo długo chodziłam w ogóle – nie, to nie o mnie, ja idę do tego Mango i się nie dopinam, mam to po prostu w nosie, że mi wiatr wieje tu i tam. Śmieję się z tego, ale właśnie tak to było. Czy są takie marki stricte plus size? Nie wiem, jakaś Ulla Popken, do której nigdy nie podejdę, bo zalatuje mi, za przeproszeniem, starą babą. Brzydko powiem bardzo, nie obrażając nikogo. Ale mówiąc wprost, może wymawiając jakieś skojarzenia. A z trzeciej strony myślę sobie o tym anglosaskich na przykład markach, ale znowu sieciówkowych, które mają do tego rozmiaru 18 UK, to jest takie mocne 48, ocierające się już czasem o 50. To jest taki standard u nich i też dlatego się lepiej pewnie czułam w Irlandii, bo się czułam bardziej taka dopasowana…

Tak. Bo mamy, idąc znowu za statystyką, mamy jakiś rozkład tych rozmiarów w populacji i jeśli Brytyjki są statystycznie większe, to rynek za tym musiał podejść. Nie zaczarujemy rzeczywistości naszymi zaklęciami. I ja też często mówię projektantom, jak sobie konsultujemy jakieś projekty i widzę w kolekcji, powiedzmy, wizytowej albo w kolekcji świątecznej same super hiper miniówki i dekolty do pasa, to od razu pytam: „Dobrze, a czy ktoś poza Anją Rubik jeszcze też tutaj ma szansę w tym wyglądać?”. I to, wiesz, to nie chodzi tylko o większy rozmiar – tu chodzi o to, jak my się czujemy ze swoim brzuchem po dwóch ciążach, tak? To o to chodzi, co my chcemy pokazać, w czym nam jest dobrze czy nie. 

W Polsce to w ogóle mamy mnóstwo obsesji i mnóstwo jest takich „zabronionych” rzeczy, jeśli chodzi o projektowanie, bo, tak jak wspominałaś nawet o tej dbałości o siebie, myślę, że my jesteśmy bardzo takie krytyczne w stosunku do siebie. Oczywiście teraz trochę uogólniam, myślę, że to się zmienia, ale tak generalnie to jesteśmy przewrażliwione na wielu punktach i ja sama pracując dla sieciówek, ale też pracując dla marek, które szyją w Polsce i mniejszych marek, które miały szerszą tą rozmiarówkę, bardzo często słyszałam: „Ale zakryj łokcie, bo w ogóle pomarszczone łokcie, to już tak bardzo nieelegancko”. Kurczę, naprawdę? Na lato mam robić bluzki za łokieć, bo po czterdziestce już mamy starczy łokieć. O pewnych rzeczach to się tak naprawdę dowiadywałam i nie wierzyłam, że ktoś, kto tutaj będzie decydował o kolekcji, ma aż tak dużo zakazanych elementów, zakazanych długości albo, nie wiem, nie można pokazać kolana znowu w pewnym wieku. No, litości.

To jakbym moją teściową słyszała. I jeszcze trzeba z tyłu szyć na tak zwany „wdowi garb”, żeby on też się nie pokazywał. Ale wiesz, są ludzie, którzy później idą i przeróbki aż robią właśnie, bo mają aż tak to z tyłu głowy bardzo.

Tak, tak.

No to bardzo się zgodzę w tej takiej ciasności kryteriów i wymogów, które ciągle gdzieś tam mamy. Miałam rozmowę z psychodietetyczką Gosią Ziębą właśnie o tej kulturze diet, co ona nam robi. Bo ja jednak jestem… Też jestem za tym, że więcej jest ludzi, którzy sobie popuszczą, pójdą w to jabłko, szersze jabłko, będzie nas więcej, nasz głos będzie ważył więcej – dziewczyny, odważcie się. To jest mój manifest na ten 2021 rok: Bądźmy sobą! Nie mówię o jakimś takim popuszczaniu sobie, ale tak rozluźnijmy to myślenie o tych wymogach.

Tak, luźniejszy ten kucyczek 😊.

Rozmawiamy już bardzo długo. Zostało już ostatnie krótkie pytanie, które, myślę, starczyłoby nam na całą rozmowę. Kasia, a jak myślisz, co się zmieni na przestrzeni tych, powiedzmy, dziesięciu następnych lat w branży i czego byś sobie i nam wszystkim życzyła? Jak to widzisz?

Wiesz co, to jest trudne pytanie. Pytanie o prognozowanie trendów, zwłaszcza teraz, jak mamy ten kontekst pandemiczny, no to to jest no taka niełatwa sprawa. Już wiemy teraz, że nie będzie pewnie tak różowo, jak na samym początku prorokowano, czyli że my się wszyscy w pandemii zatrzymamy, zadumamy, zaczniemy doceniać bliskość, przyjaciół, ludzi wokół i tak dalej, i że to będzie takie w ogóle globalne doświadczenie, no i potem już tylko będzie, wiesz, domek na prerii, łąki, zen. Szybko się okazało, że to nie jest tak. Myślę, że to jest coś dla nas oczywistego, że mamy te doświadczenia różne. Myślę, że zmieni się nasze postrzeganie jednak ubrań i mody. To, co my już wiemy o fast fashion, jednak zniechęca do tego, żeby kupować tak bardzo kompulsywnie. Trochę slow fashion stało się po prostu modne, u niektórych to wynika z wiedzy, z serca, dla niektórych to jest taka zmiana, którą po prostu wypada u siebie zrobić, jak zawsze, kiedy coś takiego się dzieje, że jacyś influencerzy albo ludzie, którzy kształtują opinię, wchodzą na wyższy poziom świadomości. Więc ja mam nadzieję, że moda będzie szła w tym kierunku. Wszystko na to wskazuje, że będziemy mieć więcej marek, które będą dbać o jakość, o certyfikaty, może o jakieś lepsze rzemiosło i tak dalej. Chciałabym, żeby nie było mody fast fashion i jakiejś niszy mody odpowiedzialnej, tylko żeby każda marka miała ambicje iść w stronę zrównoważenia i żeby robiła to nie na zasadach greenwashingu, tylko faktycznie żeby to wynikało z wartości, ale też z oczekiwań klientów. Więc na to liczę.

Czytając raporty o zmianach konsumentów i w ogóle zmianie postrzegania, no to tam widać, że ten taki lęk, niepokój także związany ze zmianami klimatycznymi, z kryzysem klimatycznym on sprawia, że nas marki i firmy trochę powinny też utulać, czyli moda nie powinna być ciężka, mroczna, depresyjna, tylko jednak szukamy takich trochę umilaczy. Chociaż hasło „zabawa modą” już mi się trochę źle kojarzy, bo to taka zabawa jak na Titanicu – może niekoniecznie aż tak, ale mam wrażenie, że marki też powinny pójść w wielofunkcyjność, może się trochę zatrą sezony, może będzie mniej kolekcji. To się trochę już dzieje. Że będziemy uważniejszymi konsumentami, w związku z tym marki będą musiały uważniej dla nas projektować, bardziej myśleć o użytkowniku niż o tym, co aktualnie nam trzeba wcisnąć. Może skończy się trochę takie kreowanie jednosezonowych kilkutygodniowych trendów – tego bym sobie życzyła i trochę przesłanek mam ku temu, żeby w to wierzyć. 

Z takich globalnych rzeczy, no to ponoć nabierają na znaczeniu wspólnoty, taka lokalność. Pandemia nam to trochę pokazała, że tak naprawdę to największe wsparcie, jak przychodzi co do czego, to możemy dostać od ludzi, którzy są blisko, którzy mogą podrzucić nam zupę, jak jesteśmy na kwarantannie, zaopiekować się na zmianę dziećmi, jeśli po prostu paruje nam czacha i tak dalej, i tak dalej. Nie wiem, uratować jakąś pobliską kwiaciarnię albo jakąś lokalną małą restauracyjkę. Więc wydaje mi się, nie chcę tutaj brzmieć jak utopistka, ale…

Nie, nie. O tym porozmawiamy w kolejnym odcinku.

Tak, tak. To jeszcze będzie. Ale myślę, że coś jednak się dzieje, więc myślę, że moda jest na zakręcie. Mam nadzieję, że nie jest to rondo i wyjedziemy tym fajnym wyjściem, tym właściwym, a nie zrobimy takiego obrotu. Bo niektórzy też prorokowali też taki revenge shopping, że najpierw zaciśniemy pasa, a potem będziemy sobie odbijać. Wydaje mi się, że to widmo kryzysu i taka pogorszona sytuacja u wielu z nas wpłynie na to, że my jednak będziemy trochę uważniej kupować. I to już powinno markom dać do myślenia. Uważniejsze zakupy równa się uważniejsze projektowanie, mniej wciskanego kitu i tyle. Tego bym sobie życzyła.

A jeszcze powiedz mi, bo taka wizja mi się zrodziła ostatnio, kiedy szukałam tej kurtki na zimę, o której opowiadałam już, ale właśnie przyglądając się sklepom Patagonii, poraziło mnie właśnie to, że oni już w swoich salonach, to znaczy w salonie nie byłam, ale gdzieś była taka informacja, że oni już też odsprzedają używane rzeczy. I wtedy wyobraziłam sobie taką wizję na przykład, nie wiem, czy sieciówkom to grozi, nazwijmy to, żeby te rzeczy były w stanie przetrwać. Ale nie wiem, na przykład siostra mi opowiadała, że Zelando ma taki projekt, przynajmniej w Polsce miał, że był w stanie skupować te rzeczy, które kupiło się, nie założyło plus minus, a ten studniowy zwrot minął. I wyobraziłam sobie, czy marki mogą pójść w takie bycie second-handem własnym kiedyś?

Wiesz co, mogą i coraz więcej marek po to sięga, mniej lub bardziej ostrożnie, ale to jest właśnie wprowadzanie w życie tej idei mody cyrkularnej, czyli mody, która… Chodzi o to, żeby ubrania jak najpóźniej wypadały z tego obiegu. Marki też widzą w tym pewną szansę dla siebie, nie tylko wizerunkową, bo chodzi o to, że w momencie kiedy kupuję sobie ubranie dobrej marki, nawet marki odpowiedzialnej, z certyfikatami i tak dalej, gdy już nie noszę i chcę się pozbyć, no to sprzedaję dalej gdzieś na Vinted – tam zresztą widać, ile jest teraz możliwości na przykład tego handlu między nami, między użytkownikami. No i tak naprawdę, to jest potem taka zgaduj-zgadula – trzeba googlować, szukać. Jeśli szukasz akurat modelu konkretnej marki, no to to się zaczyna bardzo taka czasochłonna operacja. Więc w zasadzie marki, trochę tak jak samochody używane odkupują od nas salony samochodowe. 

Dlaczego to się nie może zdarzyć? Może kiedyś będzie tak, że my będziemy w rozliczeniu za nowe spodnie Levis’a dawać swoje stare spodnie i przyjdzie klient, który nie chce albo nie ma 500 złotych za nową parę, ale lubi tę markę i on nie będzie szukał tych swoich Levis’ów gdzieś tam na Vinted, ryzykując, że kupi i będą za małe, za ciasne i tak dalej, tylko przyjdzie do sklepu i będzie miał rzeczy nowe po jednej stronie, a rzeczy używane po drugiej, a to cały czas będzie Levis. Więc wydaje mi się, że… Mi się bardzo podoba ta wizja i w ogóle przedłużanie życia ubraniom w ten sposób, to też pokazuje taką odpowiedzialność marek i myślę, że one w dłuższej perspektywie mogą wypracować taki model, w którym wcale nie będą do tego dopłacać. No bo to też przecież nie jest działalność charytatywna, ale moim zdaniem to może się udać. 

Słyszałam, że IKEA też zastanawia się nad, albo nawet już zaczęła, nie mam tego sprawdzonego, ale gdzieś czytałam – być może to był taki nagłówek tylko – że będzie też skupować meble używane po to, żeby je dalej włączać w obieg. Wtedy fajnie, bo mogą jeszcze te meble naprawić, jeśli one wymagają jakiejś naprawy, mają te części, mogą wymienić tę szybkę, pomalować tę zadrapaną nogę. No wyobrażam sobie, a wiem, że niektóre marki w ten sposób do tego podchodzą, że to jest jakaś przyszłość. Przy tej górze ubrań, które wyrzucamy, to naprawdę grzechem jest nie zagospodarować tego jakoś.

Brzmi ciekawie. Powiem ci, że wyobraziłam sobie siebie jako taką babcię, w sensie starszą kobietę, nie taką babcię, że tam wnuki. Że jestem starsza i właśnie zawsze sobie taki eksperyment myślowy robię, w którym momencie tak zdziadzieję mentalnie, czyli będę stawiać opór wobec tego, co się dzieje i mówić: „Za moich czasów to było…”. I właśnie ta myśl, ten strach taki, czy kiedyś przyjdzie mi powiedzieć: „Za moich czasów to były nowe rzeczy, a nie tam używane w tych sklepach…” 😊

Wiesz co, no powstało już nawet centrum handlowe, które sprzedaje jakby wyłącznie rzeczy używane i ja myślę, że ta bariera, czy ta blokada, często wynika z wizerunku lumpeksów czy takich rzeczy używanych. Dopóki nam się one kojarzą z rzeczami gorszymi, brudnymi, starymi, śmierdzącymi, no to mamy coś takiego: „A, lepiej by było nowe”. Ale jeśli my sobie pomyślimy, że to jest, już abstrahując od tego, czy jest to wybór etyczny czy ekologiczny – tak jak ta brzydka nieregularna marchewka jest dla nas zdrowsza, mimo że nie jest tak piękna i idealna jak ta wypłukana piętnaście tysięcy razy – to myślę, że to tutaj może zadziałać w ten sposób, że trochę musi się zmienić i już się zmienia ten handel używanymi rzeczami. I jeśli ty dzisiaj chcesz być bardziej fair i kupować rzeczy z drugiej ręki, to masz do wyboru nie tylko ten pierwszy z brzegu lumpeks, w którym brzydko pachnie i musisz się przegrzebać przez jakieś pudła czy boksy naprawdę nieciekawych rzeczy, tylko możesz zapłacić komuś, oczywiście w postaci jakiejś tam prowizji, i dostajesz do wyboru rzeczy wyselekcjonowane, pachnące, wyprane, zacerowane, jeśli tam coś było nie tak, takie uratowane. Oczywiście to kosztuje więcej, ale możesz iść do pięknego sklepu, w którym rzeczy vintage będą nawet droższe niż rzeczy nowe, dlatego że skórzana kurtka, która ma lat dwadzieścia i jest piękna, ona jest, moim zdaniem, i nawet powinna być więcej warta niż nowa świecąca skóra „made in China”, nie wiadomo, czy z psa, czy z kota, czy z cielaka i tak naprawdę jakby bez charakteru. 

Są takie rzeczy, które fajnie jest mieć nowe. Ja nie mówię, że… No ciężko byłoby mi kupić śnieżnobiały T-shirt w lumpeksie i pewnie bym się też nie zdecydowała na zakup bielizny, ale myślę sobie, że już w kontekście wielu takich artykułów, czy jeansy, czy skóra, czy jakieś płaszcze, swetry, to naprawdę ten zakup z drugiej ręki to jest zakup, gdzie my mamy już sprawdzoną jakość, bo ktoś w tym chodził, a z drugiej strony mamy też wielokrotnie te rzeczy wyprane, więc tutaj wchodzi cały temat pod tytułem toksyczne ubrania i to, czym one w ogóle są traktowane, żeby przetrwać tę podróż Chiny-Polska. Więc coś, co było wielokrotnie prane – cały ten syf, mówiąc brutalnie, już został wypłukany i my dostajemy rzecz bezpieczniejszą dla nas czy dla naszych dzieci. Więc jest to w ogóle osobny aspekt jeszcze.

No nawet ten zwrot w tych sformułowaniach: „używany” a „vintage”. I tutaj zatoczę koło na koniec do tych moich ukochanych blogerek. Nawet one już idą w to i promują te mody. Dobra, Kasia, myślę, że mogłabym tak ciągnąć ten wątek jeszcze, bo bardzo przyjemnie mi się z tobą rozmawia, ale jesteśmy też umówione na kolejną rozmowę, tak że bardzo ci dziękuję za ten odcinek.

Ja również. Mam nadzieję, że Słuchaczki coś tam dla siebie złapią i będzie trochę łatwiej wprowadzać jakieś zmiany w szafie i w życiu.

Po resztę informacji, takich już bardziej konkretnych, zapraszamy do ciebie do podcastu, bo to jest twoja działka i twoja specjalność i tam jest naprawdę ogrom wiedzy.

Będzie mi bardzo miło i cały czas pracuję nad nowymi spotkaniami, nad nowymi odcinkami, więc zapraszam na pokład i na podcast Odpowiedzialna Moda.pl. Dziękuję jeszcze raz, Agnieszko.

Dzięki. Pa.

 

Dziękuję Ci serdecznie za wysłuchanie dzisiejszego odcinka. Zachęcam Cię do dzielenia się własnymi przemyśleniami w komentarzu na stronie odcinka lub na Instagramie.

Namawiam Cię także do dołączenia do naszych SPOTKAŃ, podczas których w małych grupach, online będziemy mogły porozmawiać o tematach poruszanych w podcaście. Szczegóły znajdziesz TUTAJ. 

Jeśli masz ochotę wesprzeć mnie w tworzeniu podcastu możesz to zrobić poprzez platformę PATRONITE, albo dzieląc się tym odcinkiem choć z jedną osobą. 

Już za dwa tygodnie pojawi się nowa rozmowa z zupełnie nową Gościnią. Ale być może już za tydzień będę miała dla Ciebie nowy odcinek, stanowiący początek pewnej serii. ;* Jeśli chcesz być na bieżąco z nowymi odcinkami oraz terminami spotkań zachęcam Cię do zapisania się na listę TUTAJ.

Za wykonanie tej transkrypcji serdecznie dziękuję Agacie Podsiadły, której usługi bardzo polecam.

Spodobało Ci się? Podziel się! Zajmie Ci to parę sekund... :*

Zostaw Komentarz